Marcin Piątek: – Były prezydent Światowej Federacji Lekkoatletycznej (IAAF) Lamine Diack aresztowany pod zarzutem korupcji. W rosyjskiej lekkoatletyce doping to system wspierany przez państwo. Zaskoczyło to pana?
Jerzy Skucha: – Jeśli chodzi o Diacka, to sensacja. Jest bogaty, swego czasu kandydował na prezydenta Senegalu. Jeździł wprawdzie z rodziną na zawody, prowadzili vipowskie życie na koszt IAAF. No, ale to jest, można powiedzieć, styl bycia wpisany w tę funkcję. Latem ustąpił ze stanowiska, ale nie dlatego, że grunt usuwał mu się spod nóg. Już parę lat wcześniej deklarował, że po 16 latach urzędowania odejdzie.
Dobrze go pan zna?
Chyba raz z nim rozmawiałem, przy okazji halowych mistrzostw świata w Sopocie. Stwarzał dystans. Teraz, gdy rządzi Sebastian Coe (dwukrotny złoty medalista olimpijski w biegu na 1500 m i szef komitetu organizacyjnego igrzysk w Londynie – red.), widać, że można inaczej. O wszystkim jesteśmy informowani na bieżąco. Pomaga nam nawet załatwić zgrupowanie w Brazylii przed igrzyskami w Rio – jest tam piękny ośrodek, który Brytyjczycy mają na wyłączność. Rozmawiałem z nim, czyby się nim z nami nie podzielili. I Sebastian odpowiedział, że postara się pomóc.
A sprawa rosyjska?
Ulżyło mi. To, że Rosjanie mają coś do ukrycia, czuło się od wielu lat. Odpuszczali wiele zawodów, znikali gdzieś, a potem wyskakiwali na kluczowych imprezach i zgarniali medale. Jest taki chwyt, o którym mówimy: wychodzenie z listy. Chodzi o to, aby wypaść z grona 30 najlepszych zawodników w danej konkurencji, objętych stałym monitoringiem kontrolerów dopingowych.