Ludzie i style

Trójkąt, którego nie było

Koniec legendy Trójkąta Bermudzkiego

Zaginięcie pięciu Avengerów 5 grudnia 1945 r. stało się kamieniem węgielnym jednego z największych mitów XX w. – legendy Trójkąta Bermudzkiego. Zaginięcie pięciu Avengerów 5 grudnia 1945 r. stało się kamieniem węgielnym jednego z największych mitów XX w. – legendy Trójkąta Bermudzkiego. US Navy / Wikipedia
Zaginięcie bez śladu amerykańskich samolotów wojskowych dało początek jednej z największych legend XX w. Dziś widać jej koniec.
MK/Polityka
W filmie „Bliskie spotkania trzeciego stopnia” pojawia się wątek zaginionych na Bermudach lotników.Columbia Pictures/EAST NEWS W filmie „Bliskie spotkania trzeciego stopnia” pojawia się wątek zaginionych na Bermudach lotników.

Dokładnie 10 minut po czternastej 5 grudnia 1945 r. z bazy wojskowej Fort Lauderdale na Florydzie poderwało się pięć jednosilnikowych samolotów bombowo-torpedowych typu Grumman TBF Avenger. W czterech maszynach siedziało po trzech lotników, a w jednej załoga była niekompletna. Brakowało kaprala Allana Kosnara, który zwrócił się do przełożonych o wyłączenie go z misji z przyczyn osobistych i prośba została rozpatrzona pozytywnie. Dzięki temu uratował życie.

Avengery, odbywające lot szkoleniowy oznaczony numerem 19, ruszyły na wschód w kierunku Bahamów, by w pobliżu rafy koralowej odbyć trening bombardowań z niskiego pułapu. Ale głównym ich celem miało być ćwiczenie tzw. nawigacji zliczeniowej. Z grubsza polega ona na odczytywaniu z pokładowych przyrządów kursu, prędkości oraz długości lotu i na tej podstawie obliczaniu przebytej drogi, a następnie przeniesieniu tych danych na mapę, by wyznaczyć aktualne położenie samolotu.

Całą grupą dowodził tego dnia porucznik Charles C. Taylor, doświadczony instruktor i weteran niedawno zakończonej drugiej wojny światowej, mający na swoim koncie wylatane ok. 2,5 tys. godzin. Reszta pilotów miała niewielkie doświadczenie: w sumie 300 godzin spędzonych za sterami, wśród których tylko 60 godzin w bombowcach Avenger. Choć tego dnia morze nie było zbyt spokojne, zwiastując pogorszenie pogody, nic nie zapowiadało tragicznego finału szkolenia.

Po godzinie 16 komunikaty radiowe wymieniane między członkami lecącej grupy Avengerów, słyszane m.in. w bazie Fort Lauderdale oraz przez inne samoloty, zaczęły robić się coraz bardziej nerwowe. Można z nich było wywnioskować, że piloci nie są pewni, gdzie dokładnie się znajdują. Ponadto porucznik Taylor informował o problemach z kompasami w swojej maszynie. O godzinie 18.20 ostatni raz usłyszano meldunek dowódcy, mówiącego, że samoloty lecą zwartą grupą, ale kończy im się paliwo i nadal nie widzą lądu.

Dzięki temu, że sygnał radiowy grupy odbierały inne maszyny, udało się ustalić przybliżony obszar, w którym – w momencie urwania się łączności – znajdowało się pięć Avengerów. Miał on kształt koła o średnicy ponad 160 km, znajdującego się na północ od Bahamów i na wschód od wybrzeża Florydy.

Mimo coraz bardziej pogarszającej się pogody i zapadającego zmroku z najbliżej położonej bazy wojskowej – Banana River Naval Air Station – na poszukiwania ruszyły dwie potężne latające łodzie patrolowe Martin PBM Mariner, czyli samoloty przystosowane do startu i lądowania na wodzie. O godz. 19.30, krótko po starcie, jedna z nich nadała rutynowy meldunek radiowy i od tamtej pory słuch po niej zaginął. O 21.15 tankowiec płynący w rejonie poszukiwań zauważył płomienie strzelające w niebo na wysokość ok. 30 m. Coś paliło się intensywnie na morzu przez 10 minut, ale gdy statek popłynął w tym kierunku, nie dostrzegł żadnych rozbitków ani fragmentów samolotu. Na powierzchni wody widać za to było plamy paliwa i oleju. Na pokładzie samolotu Mariner znajdowało się 13 członków załogi. Poszukiwania prowadzone w następnych dniach – zarówno ofiar katastrofy latającej łodzi, jak i pięciu zaginionych bombowców Avenger – nie dały żadnych rezultatów.

Tak więc dokładnie 70 lat temu Amerykanie, w ciągu kilku godzin i w warunkach pokoju, stracili u swoich wybrzeży aż sześć samolotów wojskowych i 27 lotników. To zdarzenie było mocnym wstrząsem, tym bardziej że maszyny wraz z załogami – nie licząc Marinera, który najprawdopodobniej eksplodował – po prostu znikły bez śladu. „Tak, jakby ktoś porwał je na Marsa” – stwierdzili podobno wojskowi badający katastrofę. Chyba nie przypuszczali, że to zdanie będzie kiedyś potraktowane dosłownie.

Diabelskie wody

Tragiczne wydarzenia z 5 grudnia 1945 r. stały się kamieniem węgielnym jednego z największych mitów XX w. – legendy tzw. Trójkąta Bermudzkiego. To duży obszar na oceanie Atlantyckim w kształcie trójkąta, którego wierzchołki (najczęściej, bo można spotkać różne warianty) wyznaczają: południowy kraniec Florydy, Puerto Rico i Bermudy. Ale zanim go wymyślono, w prasie amerykańskiej lat 50. ubiegłego wieku – głównie w tanich magazynach wypełnionych sensacją i fantastyką – pojawiały się teksty dotyczące wód w pobliżu Bermudów, gdzie bez wieści giną statki i samoloty, jak te z lotu szkoleniowego nr 19. Pierwszą osobą, która posłużyła się nazwą Trójkąt Bermudzki, był amerykański dziennikarz Vincent Gaddis, pracujący dla prowincjonalnych rozgłośni radiowych i gazet w stanie Indiana. W lutym 1964 r. na łamach „Argosy” – wydawanego na kiepskim papierze czasopisma wypełnionego historiami kryminalnymi, przygodowymi, fantastyką i lekką erotyką – ukazał się jego artykuł zatytułowany „The Deadly Bermuda Triangle” (Śmiertelny Trójkąt Bermudzki).

Dwa lata później wyszła już cała książka Gaddisa zatytułowana „Invisible Horizons. True Mysteries of the Sea” (Niewidoczne horyzonty. Prawdziwe tajemnice morza), której rozdział 13. brzmiał złowieszczo „The Triangle of Death” (Trójkąt śmierci). W następnych latach ruszyła już cała lawina publikacji, wśród których największą popularność zyskało dzieło Charlesa Berlitza (nauczyciela języków, którego dziadek założył znaną sieć szkół Berlitz) „The Bermuda Triangle”, sprzedane w ponad pół milionie egzemplarzy i figurujące przez siedem miesięcy na liście bestsellerów dziennika „The New York Times”.

Autorzy powyższych dzieł zgodnie dowodzili, że we wspomnianym obszarze wyznaczonym przez trzy linie tworzące trójkąt dzieją się dziwne rzeczy. Mianowicie liczba przypadków zaginięć bez wieści statków i samolotów znacznie przewyższa średnią z innych akwenów. Miało tam dojść do przynajmniej 200 tajemniczych katastrof i zniknięć.

Wyjaśnień fenomenu tego złowieszczego rejonu przedstawiano wiele: od prób poszukiwania bardziej racjonalnych po hipotezy, że teren ten z jakichś powodów upodobała sobie obca cywilizacja i porywa tam ludzi wraz z wytworami naszej techniki. Równie niekonwencjonalny pomysł mieli autorzy doszukujący się na obszarze Trójkąta Bermudzkiego opisywanej przez Platona mitycznej Atlantydy. Pośredni dowód na rzecz tej hipotezy stanowiła podwodna struktura składająca się z kamieni i odkryta u wybrzeży jednej z wysp Bahamów, Bimini. Ze względu na kształt nazwano ją Drogą Bimini lub Murem Bimini, choć nie ma żadnych dowodów, by powstała w nienaturalny sposób. Ale to dla poszukiwaczy paranormalnych tajemnic nie miało większego znaczenia. Ich zdaniem zaawansowana technologia zatopionej Atlantydy zaburza pracę urządzeń pokładowych samolotów i statków.

Z kolei mniej odważne koncepcje sugerowały występowanie w rejonie Trójkąta Bermudzkiego anomalii magnetycznych (to dlatego kompasy w samolocie porucznika Taylora zaczęły wariować), działanie silnego zatokowego prądu morskiego Golfsztrom czy metanu wydostającego się w ogromnych ilościach z dna oceanu.

Trudno się dziwić, że wokół Trójkąta Bermudzkiego zaczęło robić się coraz głośniej i to nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Legendę konsumowała także popkultura – powstawały gry planszowe, komputerowe, no i przede wszystkim filmy oraz programy telewizyjne. Jednym z pierwszych był fabularny „Szatański trójkąt” z 1975 r. z udziałem znanej aktorki Kim Novak. Dwa lata później trafiły zaś do kin słynne „Bliskie spotkania trzeciego stopnia” Stevena Spielberga. W rozpoczynającej film sekwencji pięć zaginionych w 1945 r. bombowców Avenger odnajduje się w meksykańskiej części pustyni Sonora. Samoloty są nietknięte i wyglądają, jakby wylądowały tam poprzedniego dnia. Zaś w finałowej scenie z wielkiego UFO, który wylądował na Ziemi, wysiadają m.in. piloci lotu nr 19, a pierwszy z nich przedstawia się nawet jako porucznik Taylor.

W nieco dłuższej, reżyserskiej wersji filmu Spielberg dodatkowo nawiązał do legendy Trójkąta Bermudzkiego – znalazła się w niej sekwencja odkrycia na pustyni Gobi w Mongolii amerykańskiego statku Cotopaxi. W grudniu 1925 r. płynął on do kubańskiej Hawany, ale zaczął tonąć, o czym drogą radiową zaalarmowała załoga.

Sfabrykowana zagadka

Czy w legendzie Trójkąta Bermudzkiego tkwi choćby ziarno prawdy? W dzisiejszej prasie (i to tej poważnej) nadal można trafić np. na takie sformułowania: „Naukowcy są na tropie poznania tajemnicy Trójkąta Bermudzkiego. W rozwikłaniu zagadki dziwnych katastrof pomogły badania ogromnych kraterów na Syberii”.

Tymczasem powyższe zdanie jest całkowicie nieprawdziwe, bo zagadka została rozwiązana już 40 lat temu i wcale nie były do tego potrzebne syberyjskie kratery. W 1975 r. ukazała się książka „The Bermuda Triangle Mystery – Solved” (Tajemnica Trójkąta Bermudzkiego – wyjaśniona), a jej tytuł nie okazał się obietnicą na wyrost. Autorem tego dzieła jest Amerykanin Larry Kusche, który w najnowszym numerze czasopisma „Skeptical Inquirer” obszernie wspomina swoją pracę nad rozwikłaniem zagadki. Otóż zainteresował się on dziwnymi zaginięciami na Atlantyku na początku lat 70., kiedy pracował jako bibliotekarz w Arizona State University. Początkowo był ogromnie podekscytowany, gdyż zakładał, że rzeczywiście na obszarze Trójkąta Bermudzkiego dzieją się dziwne rzeczy (choć raczej nie wierzył w jakieś siły ponadnaturalne czy wizyty UFO). Przez kilka lat Kusche wykonał benedyktyńską pracę (zważywszy, że były to czasy przed internetem), przekopując się przez wszelkie doniesienia na temat zaginionych statków, okrętów wojennych i samolotów oraz czytając dostępne książki na ten temat.

Ponieważ jest on również pilotem i instruktorem lotniczym, więc szczególnie wnikliwie przyjrzał się zaginięciu pięciu bombowców Avenger. Żeby sprawdzić, co się mogło stać, sam pokonał małym samolotem Cessna domniemaną trasę lotu nr 19. Już po napisaniu książki, dotarł do siostry i szwagra porucznika Taylora, dowódcy tragicznej misji z 1945 r. Przeprowadził też wywiady z 92 osobami, które go osobiście znały. A nawet nakłonił wojskowych z bazy w Teksasie, by pozwolili mu odbyć lot – w charakterze pasażera – bombowcem Avenger. Przede wszystkim zaś przestudiował dokładnie raport wojskowej komisji badającej sprawę zaginięcia maszyn.

Okazało się, że ten tragiczny wypadek nie wygląda na żadną zagadkę. Porucznik Taylor po prostu stracił orientację w terenie – o co nie jest wcale tak trudno – a ponieważ był dowódcą i najbardziej doświadczonym spośród lecących wówczas pilotów, więc nikt mu się odpowiednio wcześnie nie sprzeciwił. A był on niemal do końca przekonany, że podobną trasą, jaką nadleciał z zachodu nad Bahamy, również wrócił nad południową Florydę i obawiając się, iż zapędzi się za daleko na zachód nad Zatokę Meksykańską, kierował się na północ. Tymczasem znajdował się nadal nad północną częścią Bahamów i na wschód od wybrzeży półwyspu Floryda.

Od żołnierzy, którzy służyli z Taylorem w czasie drugiej wojny światowej, Kusche dowiedział się, że porucznik miał już podobne dwie groźne przygody, które omal nie zakończyły się tragedią. Pierwsza zdarzyła się w 1944 r. niedaleko Trynidadu – gdy szukał lotniska, zabrakło mu paliwa i musiał wodować, został jednak szybko uratowany. Natomiast w styczniu 1945 r. nie mógł odnaleźć wyspy Guam. I ponownie wodował po wyczerpaniu paliwa. Tym razem spędził noc na tratwie ratunkowej, którą udało się odnaleźć pod koniec następnego dnia okrętowi USS „Bailey”.

Jednak chyba najważniejsze odkrycie Kuschego polegało na weryfikacji doniesień o zaginięciach statków i samolotów. Okazało się, że autorzy tacy jak Gaddis czy Berlitz opierali się wyłącznie na wątpliwych doniesieniach prasowych, w ogóle nie weryfikując informacji w innych źródłach. Skutek był taki, że wiele zaginięć, do których miało dojść wewnątrz lub w pobliżu Trójkąta Bermudzkiego, tak naprawdę zdarzyło się poza nim. I to niekiedy bardzo daleko – np. w pobliżu Irlandii czy na Pacyfiku. A gdy coś rzeczywiście działo się na terenie rzekomego Trójkąta, to w tym czasie szalały tam huragany lub sztormy, o czym zwolennicy bermudzkiej zagadki oczywiście nie wspominali. Podsumowując: statystyki wypadków jednoznacznie wskazywały, że nie ma żadnego niebezpiecznego Trójkąta Bermudzkiego. Co potwierdzała pośrednio znana na całym świecie firma ubezpieczeniowa Lloyd, nie pobierając za żeglugę przez ten akwen żadnych dodatkowych opłat.

Dlatego Kusche uważa Trójkąt Bermudzki za od początku do końca sfabrykowany humbug. I jedno z najbardziej rozpowszechnionych oszustw, jakie kiedykolwiek powstały. „Bazujące na kiepskiej pracy badawczej oraz zniekształconych, nieprawdziwych bądź nieścisłych informacjach, które następnie bezkrytycznie powtarzano, podkolorowywano i wyolbrzymiano” – pisze dziś na łamach „Skeptical Inquirer”.

Kusche nie może się także nadziwić, że jego wieloletnia (bo trwająca jeszcze po wydaniu w 1975 r. książki) praca właściwie nie została zauważona. I choć legenda Trójkąta Bermudzkiego nie wywołuje już dziś takich emocji i zainteresowania jak kiedyś, to jednak setki tysięcy stron internetowych w ten lub inny sposób do niej nawiązują (tylko w języku polskim jest ich ok. 130 tys.). I często bezkrytycznie powielają opowieści o nierozwikłanej zagadce.

Polityka 49.2015 (3038) z dnia 01.12.2015; Ludzie i Style; s. 106
Oryginalny tytuł tekstu: "Trójkąt, którego nie było"
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną