Jerzy Bąk: Testosteron nie hula
Pięć lat temu byłem taki jak na tym zdjęciu, które wrzuciłem do sieci, żeby zobrazować moją przemianę: 191 cm wzrostu, 78 kg wagi, brak jakiegokolwiek wyglądu. Teraz, jak patrzę w lustro, jestem zadowolony, bo widzę innego człowieka. Sam jestem dla siebie motywacją, bo przejść taką metamorfozę, zaczynając w wieku 34 lat, to jest, uważam, duży sukces.
Zaczęło się od siłowni, którą młodszy brat zrobił w przydomowym garażu. Też chciałem spróbować, ale podśmiewali się ze mnie: gdzie ty, dziadek, krzywdę sobie zrobisz! Trenowałem według planu, który sam opracowałem. Po pół roku już widać było jakiś efekt, zarysowane mięśnie, ale i tak miałem wrażenie, że coś powoli to idzie. Trochę poczytałem i okazało się, że wszystko robię źle. Dziś klatka, jutro klatka, pojutrze klatka – tak nie można, bo mięsień nie ma czasu na regenerację, a nawet się niszczy. No więc dostałem przebłysku, ułożyłem plan na nowo i od tej pory wszystko strzeliło do przodu. Dosłownie z treningu na trening była większa siła.
Sprzęt kompletuję właściwie do tej pory. Trochę sam robię, trochę kupuję. Ale raczej niewiele, bo mi się nie przelewa. Pracuję jako kucharz w restauracji w Skołoszowie, nieopodal Jarosławia. Żona w delikatesach. Cieszymy się, że w ogóle mamy pracę, bo w przeszłości różnie bywało. To Podkarpacie, biegun biedy, ciężko się żyje. Moim marzeniem jest zostać trenerem personalnym, ale nie stać mnie na kurs, który kosztuje ponad 2 tys. zł. Mamy dwoje dzieci, są ważniejsze wydatki. Już i tak mam czasem wyrzuty sumienia, że kupuję odżywki. Ale dużo nie wydaję – jakieś 200 zł co trzy miesiące. To minimalna suplementacja. Myślę, że gdyby do treningu doszła dieta i właściwa dawka odżywek, to efekty byłyby jeszcze bardziej widoczne.