Słowackie Alpy
Polskie narciarstwo daleko w tyle za słowackim. Dlaczego?
W sobotę 5 marca po raz pierwszy od 30 lat Słowacja gościła Puchar Świata w narciarstwie alpejskim. Choć poprzednie, w 1986 r. w Wysokich Tatrach i w 1984 r. w Jasnej, odbywały się jeszcze w Czechosłowacji.
Słowacja miała do niedawna także w sporcie łatkę dość prowincjonalnego kraju. Największe sukcesy sportowe nasi sąsiedzi odnosili w kajakarstwie górskim. Wywalczyli w nim wszystkie swoje siedem złotych medali letnich igrzysk olimpijskich. W sportach zimowych, choć warunki stwarzały im przewagę nad ojczyzną Kowalczyk, Małysza i Stocha, ich sukcesy były sporadyczne. Dość powiedzieć, że jedyny dotąd złoty medal zimowej olimpiady zdobyła dla Słowacji naturalizowana rosyjska biathlonistka Anastazja Kuźmina, a w narodowym sporcie, jakim niezmiennie pozostaje hokej, Słowacy wywalczyli wprawdzie mistrzostwo świata, ale już w najlepszym starcie olimpijskim przegrali bój o brązowy medal.
Ta dyscyplina dała im jednak najlepszych sportowców, wśród nich bodaj najbardziej znanego na świecie Słowaka – gwiazdę NHL Miroslava Šatana. Dziś nazwanie kraju finalistki Australian Open Dominiki Cibulkovej, kolarskiego supertalentu Petera Sagana i czołowych narciarek świata sportową prowincją byłoby krzywdzące.
Już podejście do organizacji narciarskiej imprezy zasadniczo odróżnia od nas Słowaków. Od Liptowskiego Mikułasza, stolicy historycznego regionu Liptów, policja kierowała auta na parkingi, z których odjeżdżały dziesiątki autobusów. W Zakopanem, doświadczonym mieście organizatorze Pucharu Świata w skokach narciarskich, gdzie każdy kibic próbuje dojechać własnym samochodem pod samą skocznię, a sieć skibusów uchodzi za niepotrzebną fanaberię – rzecz nie do pomyślenia.
Zielonkawe autobusy wiozły fanów narciarstwa do wąskiej, wznoszącej się z 600 na ponad 1200 m Doliny Demianowskiej, gdzie u stóp liczącego ponad 2 tys.