Artykuł w wersji audio
Zamiast tabletów widoki, zamiast plastikowych zabawek – kamienie i patyki. To niemałe wyzwanie – ale przede wszystkim dla rodziców, którzy często nie potrafią sobie wyobrazić, że ich pociecha może przez cały dzień przebywać pod gołym niebem. Na gałęziach ledwo rysują się pączki, las wciąż jest bardziej szary niż zielony, pada drobny deszczyk i wieje po kostkach. Tymczasem tuzin maluchów w kolorowych kurteczkach raźno maszeruje przed siebie pod okiem trójki opiekunów. Bo nie ma złej pogody, jest tylko złe ubranie.
Wokół grupki, która zaraz podzieli się na dwie (Adaś lat cztery i pół zaproponował, żeby pobawić się w tropiące się nawzajem lisy i wiewiórki), biega terier na trzech nogach. To Ciastek, pies Gabrysi, jednej z opiekunek, który niedawno dołączył do grupy. Wiewiórki ruszają przodem. Ucieczkę na chwilę wstrzymuje wielka huba, która leży tuż przy ścieżce i intryguje maluchy. „Czy to kamień?” – pytają. Szymon – drugi z opiekunów, prosi je, żeby dotknęły, pomacały i powąchały znalezisko. „Czy tak pachnie kamień?” – zastanawia się. „Nie, to chyba grzyb” – cieszą się dzieci i ruszają biegiem, by kilkaset metrów dalej szukać kryjówki za omszałym pniem i przy okazji posłuchać, skąd huba znalazła się wśród liści.
Leśna intuicja
Leśna Droga to jedno z pierwszych w Polsce działających leśnych przedszkoli. Swoją bazę ma w Lasku Bielańskim – dużym zielonym kompleksie na warszawskich Bielanach. Ogród – jak nazywają swoje miejsce – to ogrodzony drewnianym płotkiem teren z widokiem na Wisłę. Jest szopa, w której trzymają niezbędne rzeczy, i minialtana ze stołem, gdzie maluchy (najmłodsze ma trzy i pół roku, najstarsze pięć lat) jedzą posiłki. Jest też miejsce na ognisko i trochę konstrukcji zbudowanych z bali drewna i sznurków. Do tego karmnik dla ptaków i tor przeszkód dla Ciastka. Na płotku wbite gwoździki – tutaj dzieciaki mogą wieszać swoje plecaki.
Anna Płuska, inicjatorka przedsięwzięcia, zaczęła spotykać się z rodzicami i dziećmi w maju ubiegłego roku, a od września przedszkole pracuje codziennie. Płuska, która od ośmiu lat związana jest z Fundacją Sto Pociech, postanowiła przekonać rodziców, że przedszkole, w którym dzieci większość czasu, bez względu na pogodę, będą spędzać na dworze, to znakomita alternatywa dla klasycznej edukacji. Dwa lata temu pojechała do Berlina zobaczyć, jak działają leśne przedszkola w praktyce. Zobaczyła szczęśliwe, umorusane od stóp do głów dzieci, którym niestraszne mżawki i błoto. Zrozumiała, że taką placówkę musi otworzyć w Warszawie.
Długo szukała miejsca, które będzie wystarczająco blisko centrum, ale w otoczeniu lasu. W dodatku będzie do dyspozycji „normalna” sala przedszkolna, spełniająca wszystkie wymogi ustawodawcy, tak by przedszkole zostało regularną placówką oświatową. – Z prawnego punktu widzenia Leśna Droga to takie samo przedszkole jak każde inne. Spełniamy wszystkie wymogi formalne i programowe. Tyle tylko, że mamy inny rozkład dnia – tłumaczy.
Niemalże w tym samym czasie podobny pomysł zaczęły realizować Dorota Zaniewska i Agnieszka Kudraszow, które w lesie pod Białymstokiem na terenie rezerwatu Antoniuk ruszyły z Puszczykiem. Od dawna chodził im po głowie pomysł organizowania dla dzieci zajęć w terenie. – Dzieci są wożone z jednych zajęć na drugie, a nie ma czasu, żeby pobawiły się na dworze, na podwórku. Chciałyśmy zorganizować im czas tak, by poczuły się jak my, kiedy spędzałyśmy lato u dziadków na wsi. Żeby był czas połazić po lesie, pogrzebać w ogródku – tłumaczy Kudraszow. Zaczęły od zajęć w czasie wakacji, które z czasem postanowiły przekształcić w regularne spotkania. – Działałyśmy intuicyjnie. Dopiero potem okazało się, że takie leśne przedszkole to żaden rewolucyjny pomysł, tylko forma wychowania, która działa na Zachodzie od lat. Nasza rodzicielska intuicja okazała się poparta solidnymi badaniami.
Czterogodzinny standard
W Niemczech czy Czechach, nie mówiąc już o Skandynawii, skąd ta idea się wywodzi, leśne przedszkola to dzisiaj rzecz powszechna. Żeby placówka została uznana za leśne przedszkole, dzieci muszą spędzać na świeżym powietrzu co najmniej 80 proc. czasu. W praktyce jednak bywa i tak, że we wnętrzu nie przebywają wcale. Bo wnętrz jako takich do dyspozycji po prostu nie mają. Za bazę służą im tatarskie jurty, namioty tipi, barakowozy albo zbudowane z desek wiaty, gdzie mogą się ogrzać albo zdrzemnąć.
Dzieci spędzają dnie, bawiąc się nie tylko w lesie, ale i na łąkach, plażach czy polach, w zależności od tego, jakiego rodzaju przyroda dominuje w okolicy. Choć w Polsce podobna idea wciąż wydaje się mocno rewolucyjna, u naszych sąsiadów szybko została zaakceptowana jako równoprawna forma wychowania przedszkolnego ze wszystkimi ich przywilejami, m.in. dofinansowaniem. W Niemczech jest takich placówek ponad 3 tys. W Norwegii przedszkola, w których dzieci całe dnie spędzają na świeżym powietrzu (także podczas ostrych zim!), stanowią 9–10 proc. ogółu, ale ich wpływ na wczesną edukację jest ogromny – nawet w „zwykłych” przedszkolach cztery godziny na powietrzu stały się standardem, podobnie jak cotygodniowa wyprawa do lasu. W Czechach, gdzie leśne przedszkola pojawiły się zaledwie cztery–pięć lat temu, funkcjonuje ich już ponad 120. Niektóre zlokalizowane są na zielonych terenach w samym centrum Pragi. Tam zobaczyła je Justyna Romaniak, jedna z założycielek Fundacji Dzieci z Naturą, która postawiła sobie za cel promocję idei leśnych przedszkoli w Polsce.
– Nam się wydaje, że dzieci muszą mieć huśtawki, drabinki i basen z plastikowymi piłkami, żeby miały co robić. A maluchom wystarczy to, co znajdą w okolicy – zapewnia Romaniak. Fundacja gromadzi wszelkie materiały pomocne w organizacji leśnych przedszkoli, dzieli się wiedzą z wszystkimi chętnymi, zbiera też informacje o leśnych inicjatywach w Polsce i stara się pośredniczyć w kontaktach między tymi, którym bliska jest ta idea. Sama Romaniak przygotowuje się do otwarcia leśnego przedszkola pod Krakowem, w Konarach. Dzika Osada, która usytuowana będzie pod lasem, w pobliżu łąk, na których wypasane są owce, ma ruszyć od nowego roku szkolnego.
W Polsce pierwsze placówki działające zgodnie z ideą leśnych przedszkoli powstały dwa lata temu przy montessoriańskich Niepublicznych Szkołach Podstawowych w Przyłękowie, Koszarawie Bystrej i Krzyżówkach na Żywiecczyźnie. Jednak dopiero w ubiegłym roku zaczął się bardziej wyraźny ruch w interesie. We wrześniu 2015 r. regularną działalność rozpoczęły trzy leśne przedszkola (dwa w Warszawie, jedno w Białymstoku), w marcu ruszyło kolejne w Rzeszowie, po wakacjach zaś, jak wynika z szacunków Fundacji Dzieci z Naturą, może wystartować w całej Polsce kolejnych dziesięć – m.in. w Rzeszowie, Wrocławiu i Poznaniu.
Kołderka dla kamienia
W Leśnej Drodze dzieci zaczynają zbierać się około 8.30. Kiedy ekipa jest w komplecie – 16 maluchów i trójka wychowawców – ruszają do lasu. Czasem siąpi deszczyk, czasem wieje wiatr, bywa też ciepło i słonecznie. – To z perspektywy dorosłych „brzydka” pogoda dyskwalifikuje z zabawy na dworze. Dzieciaki tego nie zauważają, jeśli tylko są odpowiednio ubrane, a po całym dniu pod gołym niebem mają się gdzie ogrzać – zapewnia Ania Płuska. W połowie dnia dzieci wracają do bazy na ciepły obiad. Potem bawią się w ogrodzie.
W Puszczykach obiad przyjeżdża do lasu – białostockie leśne przedszkole nie ma bowiem w ogóle swojej siedziby. Ich bazą jest mongolska jurta, w której stoi piecyk typu koza, przy którym w chłodne dni można się ogrzać, jest stół, kilka krzesełek, woda, naczynia i sztućce, przybory do malowania. Zabawek nie ma w zasadzie wcale. – Przyniosłyśmy kiedyś nawet trochę zabawek, ale dzieci nawet ich nie tknęły. Za to każdy kamień w okolicy ma imię i w razie niepogody może liczyć na ciepłe okrycie z kory – śmieje się Agnieszka Kudraszow. Dzieci, które muszą uciąć sobie w ciągu dnia drzemkę, leżakują w wózkach przy jurcie. Jeśli któreś się zmęczy podczas spaceru, zawsze może wskoczyć do terenowego wózka, który opiekunowie mają na wszelki wypadek. – To nie jest szkoła przetrwania, nie testujemy, ile dzieciaki wytrzymają. Zajęcia mają swój rytm dyktowany potrzebami dzieci – jest zabawa, wędrówka, jest czas na odpoczynek, na nicnierobienie.
Bez względu na to, gdzie się bawią, to dzieci dyktują, co i jak ma się wydarzyć. – Oczywiście mamy plan i wiemy, co chcemy osiągnąć, ale działamy według reguł, które wymyślają one – tłumaczy Anna Płuska. Leśne przedszkola to także filozofia pracy z dziećmi. Szukanie naturalnych ścieżek rozwoju, zarówno emocjonalnego, jak i fizycznego. – Dla dzieci w tym wieku nie ma nic bardziej naturalnego niż bieganie, wspinanie się, dotykanie i doświadczanie wszystkiego na własnej skórze. Najważniejszy jest tu rozwój emocjonalny i stwarzanie przestrzeni dla rozwoju relacji społecznych. Kiedy dzieci czują się bezpieczne, są ciekawe i mają olbrzymie zdolności przyswajania. Oczywiście realizujemy podstawę programową, ale nie jest ona dla nas najważniejsza – opowiada Płuska.
Drzemka koło jurty
Tylko dla niektórych dzieci pierwszy kontakt z naturą w takim natężeniu bywa trudny. Czasem trzeba zrobić siku w lesie, ręce myje się po przyjściu z wycieczki, a nie dwie sekundy po tym, jak się zabrudzą. Jednak nawet te dzieci adaptują się bardzo szybko. Wychowawcy leśnych przedszkoli śmieją się, że na początku roku szkolnego przychodzą do nich dziewczynki w różowych sukienkach, a za kilka tygodni w kieszeniach tych samych sukienek noszą znalezione w lesie robaki.
Gorzej jest z rodzicami, chociaż ci, którzy przyprowadzają swoje pociechy do takich miejsc jak Leśna Droga, to i tak ludzie świadomi, otwarci na nowości, poszukujący konkretnych sposobów wychowania. W Leśnej Drodze tylko jedna rodzina zrezygnowała.
Agnieszka Kudraszow z białostockich Puszczyków przyznaje, że to przede wszystkim rodziców trzeba przekonywać i krok po kroku oswajać ich lęki związane z tym, czy przypadkiem natura nie może zaszkodzić ich pociechom. Najczęściej pytają: „A co w czasie burzy?” (odpowiedź: dzieci znajdą schronienie w jurcie).
Ostatnia zima była raczej łagodna, choć trafiały się i mrozy po kilkanaście stopni. Wtedy Puszczyki realizowały program zastępczy – miały zajęcia w galeriach, muzeach, trochę czasu spędziły też w domu starców, który regularnie odwiedzają. Oprócz burz, tym, co niepokoi rodziców, są choroby. Tu jednak opiekunowie leśnych przedszkolaków mówią jednym głosem – dzieci, które spędzają czas na dworze, a nie w zamkniętych, przegrzanych pomieszczeniach, chorują znacznie rzadziej. W dodatku w lesie jest mniejsze niebezpieczeństwo zarażania się od siebie. Są i dowody – w Puszczykach od września frekwencja jest stuprocentowa.
Od kilkunastu lat coraz głośniej mówi się o tzw. zespole deficytu natury. Wychowawcy leśnych przedszkoli często powołują się na tezy Richarda Louva, który w swojej głośnej książce „Ostatnie dziecko lasu” wysunął przypuszczenie, że większość dysfunkcji rozwojowych w sferze psychosomatycznej, takich jak ADHD, alergie, skłonność do nadwagi, depresji itd., może mieć źródło w bardzo ograniczonym kontakcie dzieci z naturą lub jego braku. Wspinając się na drzewa, wąchając kwiaty, tropiąc leśne zwierzęta, słuchając szumu drzew, dzieci dostarczają ciału i psychice tego, czego właśnie w tym momencie rozwoju najbardziej potrzebują. – Dzieci nie nauczą się życia, wklejając naklejki do książki ani klikając w klawiaturę, ale wąchając, dotykając, słuchając – tłumaczy Agnieszka Kudraszow. Zgadza się z nią Ania Płuska: – Gdybyśmy oddali im te wszystkie górki, krzaki, możliwość taplania się w błocie, zjeżdżania na pupie z górki, nie mielibyśmy takiego zapotrzebowania na integrację sensoryczną.
Czy Polacy są gotowi na leśną rewolucję? Na pewno w Warszawie zainteresowanie taką formą wychowania jest bardzo duże, choć wieść o leśnych przedszkolach rozchodzi się głównie pocztą pantoflową. Przedszkole na warszawskich Kabatach ma już kolejkę kilkudziesięciu oczekujących, podobnie jest w Leśnej Drodze. W leśnych przedszkolach poza stolicą jest mniej chętnych – ci, którzy na co dzień mieszkają w otoczeniu przyrody, paradoksalnie mniej czują potrzebę przebywania na jej łonie.
Tymczasem po kilku godzinach w lesie czas na powrót. Wiewiórki i lisy z Leśnej Drogi, wciąż pełne energii, biegną do ogrodu. Są upaprane błotem od stóp do głów, ale wyglądają na zadowolone. Po kilku godzinach w lesie sama czuję się lepiej. Przez cały czas, który spędziłam z dziećmi, ani razu nie zerknęłam na telefon. Natura czyni cuda.