Tę komodę niewprawne oko skojarzy z babcinym salonem – na smukłych nóżkach przysadzisty korpus z drzwiczkami i szufladkami. Są i tacy, którzy nie daliby za nią złamanego grosza, bo sam mebel pachnie PRL równie mocno, jak salon babci pachnie zupą pomidorową. Jedna z zagranicznych platform handlu przedmiotami z epoki powojennego modernizmu wycenia komodę na ponad 7 tys. dol. Nazwisko projektanta? Arne Vodder, jeden z duńskich mistrzów designu.
Vodder, podobnie jak Arne Jacobsen, Fritz Hansen, Omann Jun, Johannes Andersen, Kai Kristiansen – to meblowe marki z encyklopedii skandynawskiego wzornictwa użytkowego, znane również polskim sprzedawcom eksponatów z lat 50.–70. i – coraz lepiej – znane ich klientom. W Polsce ten rynek wciąż się rozwija, ale to rozwój błyskawiczny. Dziś komody, fotele czy regały sygnowane przez topowych powojennych projektantów można u nas kupić za kilka tysięcy, ale złotych. I tak tanio wkrótce już nie będzie.
Kiedyś biedermeier, dziś modern
– Nasza fascynacja skandynawską moderną to zjawisko, którego natężenie będzie się upodabniać do tego, co widać w Ameryce, Niemczech, Japonii czy Australii. Dla dużej części tamtejszych rynków nie wystarcza ładny przedmiot, musi mu towarzyszyć znane nazwisko. Cena ma drugorzędne znaczenie – mówi Przemysław Półchłopek, właściciel Przetworów, jednego z najstarszych w Polsce butików meblowych z lat 50.–70. Biurko sygnowane przez Voddera można u niego kupić za niespełna 3,7 tys. zł.
Takich internetowych sprzedawców jeszcze dwa, trzy lata temu w Polsce było ledwie kilku. Piotr Gruber, inny z weteranów tego biznesu nad Wisłą, wspomina, że gdy zaczynał około 2005 r., ciekawe meble można było w Polsce kupić za kilkaset złotych. Dziś wystarczy w serwisie Allegro wpisać jedno z haseł w kategorii meble: „modern”, „design”, „loft”, „vintage”, „retro”, by przekonać się, że takich handlarzy, lepszych i gorszych, jest dziś dużo więcej.