Ludzie i style

Bliskie spotkania

Multi-kulti w Wolimierzu

Wolimierz u podnóża Gór Izerskich to dziwna wieś. Kiedyś dziwili się miejscowi, dziś – przyjezdni. Wolimierz u podnóża Gór Izerskich to dziwna wieś. Kiedyś dziwili się miejscowi, dziś – przyjezdni. Leszek Zych / Polityka
Jak w Wolimierzu tak przerażająca wielu Polaków idea multi-kulti stała się codziennością.
Kamila i jej mąż Ranjit, Hindus urodzony w USA, właściciel studia nagrań Saraswati – kawałek berlińskiego Kreuzbergu na podsudeckiej wsi.Leszek Zych/Polityka Kamila i jej mąż Ranjit, Hindus urodzony w USA, właściciel studia nagrań Saraswati – kawałek berlińskiego Kreuzbergu na podsudeckiej wsi.

Ściągają co roku z całej Polski, sąsiednich Czech i Niemiec, z dalszych stron Europy. W tym roku nawet z wyspy Man. W sklepie u pani Jasi spotykają miejscowych, których nie dziwią już dredy, kolczyki w twarzy, chłopcy w kolorowych szarawarach. W końcu, ile można się dziwić. Festiwal muzyczny organizowany przez Stację Wolimierz trwa tylko dwa dni, ale dziś już prawie jedna czwarta mieszkańców wsi to przyjezdni.

„Z tej mąki chleba nie będzie. Z tych ludzi nie będzie pięknej wsi” – żaliła się w dokumentalnym filmie „Przybysze” Magdaleny Piekorz sołtyska Marianna Papciakowa. I przepraszała mieszkańców, że ich namówiła, by wieś zgodziła się przyjąć obcych z miasta. Były wczesne lata 90. Wolimierz, u podnóża Gór Izerskich, jak wiele innych wsi szybko się starzał. Młodzi pouciekali do miast, bo wokół padły wszystkie fabryki. Autobusy przyjeżdżały coraz rzadziej. Pociągi wcale. Tory rozebrano. Do budynku dawnej karczmy i kilku opuszczonych domów sprowadziła się z Wrocławia Klinika Lalek, grupa artystów po wrocławskim Wydziale Lalkarstwa na ASP. Potem zajęli budynek opuszczonej stacji kolejowej.

Wieś inaczej wyobrażała sobie obcych. Mieli szerzyć kulturę, a latają z pochodniami, dziwnymi kukłami i ciągle walą w bębny. Miastowi powinni być ubrani modnie i elegancko wystrzyżeni, a nie łazić w kolorowych łachach, zarośnięci i rozkudłani. Ludzie się dziwili, że chodzą boso, przytulają do drzew, nie jedzą mięsa, a psy trzymają luzem zamiast na uwięzi, jak w każdym przyzwoitym obejściu. Sołtyska Papciakowa ogłosiła, że przybysze wieś oszukali. Wiktor Wiktorczyk, założyciel Kliniki Lalek, uspokajał, że musi minąć trochę czasu, by ludzie zrozumieli, że te świry od lalek to atrakcja, która przyciągnie ludzi z zewnątrz.

Lądowanie na stacji

Oskar pewnego lata wpadł tu na trzy dni i tak mu się zeszło już blisko 25 lat.

Polityka 33.2016 (3072) z dnia 09.08.2016; Na własne oczy; s. 100
Oryginalny tytuł tekstu: "Bliskie spotkania"
Reklama