Ciało polityczne
Liderka Femenu o znaczeniu ciała w feministycznej rewolucji
Tomasz Targański: – Femen poparł Czarny Protest w Polsce. Mobilizacja dziesiątek tysięcy kobiet panią zaskoczyła?
Inna Szewczenko: – Nie. Zawsze wierzyłam i wierzę w siłę kobiet. Uczestniczki Czarnego Protestu dowiodły, że chcą decydować o sobie i nie mają zamiaru oddawać swego losu grupie fanatyków wiedzionej patriarchalnymi dogmatami. Polki stały się inspiracją dla wszystkich kobiet na świecie, by nie ustawały w walce o swoje prawa. Chylę przed nimi czoła.
Organizacja, której jest pani twarzą, międzynarodową sławę zawdzięcza nietypowej formie protestu, ale pani nie wzięła udziału w waszej pierwszej demonstracji toples.
Wydało mi się to wówczas zbyt radykalne.
Dlaczego?
Chyba trudno było mi wyobrazić sobie, że mogę publicznie wystąpić półnago. Wtedy wciąż byłam zakładnikiem poglądu, że kobiece ciało nie może nieść innych skojarzeń niż seksualne.
Na początku jako Femen organizowałyście demonstracje przeciw prostytucji i handlowi kobietami, ale mało kto zwracał na nie uwagę. Co się stało, że zmieniłyście taktykę?
Początki naszej działalności publicznej, a zaczęłyśmy w 2008 r., były emocjonalną reakcją na konkretne okoliczności: powszechny na Ukrainie mizoginizm, seksizm i masową prostytucję. Femen dojrzewał razem z nami, powoli pojmowałyśmy, co znaczy być wolną kobietą i feministką. Zmiana naszej taktyki była mocno związana z politycznym kryzysem, jaki przechodziła Ukraina. W pierwszych miesiącach 2010 r. miały się odbyć wybory prezydenckie. Wszystko się wówczas skumulowało: rozczarowanie elitami, które zmarnowały potencjał pomarańczowej rewolucji z 2005 r., oraz przygnębienie ze względu na spodziewane zwycięstwo Wiktora Janukowycza. Było dla nas oczywiste, że kraj zmierza w kierunku dyktatury. Czułyśmy potrzebę wykrzyczenia naszego gniewu. Nie bardzo wiedziałyśmy jak, wiedziałyśmy tylko, że trzeba coś zrobić. Dlatego w dzień wyborów pięć naszych działaczek z wypisanymi na piersiach hasłami wtargnęło do lokalu wyborczego, gdzie głosował Janukowycz. Były tam wszystkie media, włącznie z zagranicznymi telewizjami.
Czy wtedy pomyślała pani, że ten rodzaj protestu stanie się główną bronią Femenu?
Po naszym pierwszym proteście topless okazało się, że mówią o nas na całym świecie. Wreszcie ktoś zwrócił uwagę na hasła Femenu. A nasze ciało stało się ciałem politycznym, nie zaś obiektem seksualnym. Nie było to do końca uświadomione, ale w ten sposób stworzyłyśmy wizerunek kobiety protestującej, zaangażowanej i upolitycznionej. Co więcej, w tym jednym obrazku – wpółnagich kobiet krępowanych i szarpanych przez służby bezpieczeństwa – udało się nam pokazać patriarchalny, autorytarny świat mężczyzn i trwające od stuleci próby kobiet, by się temu porządkowi przeciwstawić. Ów system od stuleci za wszelką cenę chciał kontrolować kobiece ciała, np. poprzez instytucje religijne. Nasz protest ma na celu odzyskanie kontroli nad ciałem i używanie go do celów politycznych.
W krajach postradzieckich feminizm nie miał mocnego oparcia. Jako Femen miałyście więc nie tylko niepopularny przekaz, ale zaczęłyście stosować radykalną taktykę. Nie obawiała się pani marginalizacji?
Nie. Żaden ze znanych mi rewolucjonistów albo ludzi wzywających do radykalnych zmian nie cieszył się na początku popularnością. Nelson Mandela był przecież traktowany jak przestępca, a jak udowodnił przykład Rosy Parks (inicjatorki bojkotu autobusów w Montgomery w USA w 1955 r. – red.), małe i z pozoru nieznaczące czyny dają czasem początek wielkim zmianom. Tak się buduje nowe społeczeństwo. Byłyśmy więc świadome, że robimy coś, czego nikt przed nami nie próbował, ale miałyśmy silne przekonanie, że postępujemy słusznie. Nieposłuszeństwo wobec niesprawiedliwych praw jest przecież czynem sprawiedliwym. Rozumiem, że nasza działalność wywołuje sprzeciw, nawet gniew, ale nikt przecież nie da nam zgody na zmianę świata.
Używacie ciał przeciw „patriarchalnemu systemowi”, tylko w jaki sposób zdzieranie z siebie ubrań w przestrzeni publicznej czyni system słabszym?
Każda forma protestu, każdy akt nieposłuszeństwa, pokazania swojego sprzeciwu jest istotny. Myślę, że udało się nam zapoczątkować zmiany w mentalności, naga kobieta przestaje kojarzyć się wyłącznie z prostytutką. Obecnie wiele ruchów społecznych zaczyna stosować naszą taktykę, np. w Ameryce Południowej kobiety topless protestują przeciw zaostrzeniu prawa do aborcji.
Czy czuje pani, że Femen jest częścią większej całości, międzynarodowego aliansu sił, które nie godzą się na to, w jaki sposób funkcjonuje świat?
Zdecydowanie. Z roku na rok na świecie coraz mocniej słychać głosy tych, których dotychczas uciszano. Mam szczęście żyć w ciekawych czasach, nie tylko śledzić, ale brać udział w zmianie. Nie wszystkie próby podważenia status quo są udane, wiele szlachetnych prób zakończyło się klęską, ale wierzę, że proces już się rozpoczął.
Izraelska socjolożka Eva Illouz w książce „Why Love Hurts” opisuje, jak neoliberalny kapitalizm stawia kobiety w niekorzystnej sytuacji. Czy podziela pani jej pogląd, że w zdominowanym przez wolny rynek świecie jedynym kapitałem, jaki posiadają, jest kapitał erotyczny?
Jest w tym sporo racji. W systemie socjalistycznym nie było rozróżnienia między pracą dla kobiet i dla mężczyzn. Wszyscy byli po prostu robotnikami lub inteligentami pracującymi. Wraz z nadejściem kapitalizmu to się zmieniło. Zaznaczył się wyraźny podział na zawody dla mężczyzn i dla kobiet. Tym samym odebrano nam możliwość realizacji zawodowej na wielu polach. W państwach Europy Wschodniej, gdzie transformacja w stronę kapitalizmu dokonała się błyskawicznie, było to szczególnie widoczne. Efekt był taki, że dla wielu kobiet ciało stało się jedynym sposobem zdobycia pieniędzy. Na Ukrainie obserwowałyśmy ten proces z bliska. Sprzeciw wobec prostytucji i handlu żywym towarem leżał u źródeł działalności Femenu. W tym zakresie neoliberalny kapitalizm bardzo sprytnie wykorzystuje słowo „wolność”. Kwestia wyzysku kobiet, traktowania ich jak towar, często jest sprzedawana opinii publicznej jako wolność do dysponowania własnym ciałem. Język praw i wolności służy więc do zamaskowania systemu opresji.
Przywódców pokroju Putina i Erdoğana nazywacie „seksistowskimi dyktatorami”. Ale rosyjski i turecki reżim rosną w siłę.
Niestety, ludzie mają skłonność do składania swego losu w ręce dyktatorów, szczególnie w czasach kryzysu. Dziś słowo „kryzys” odmieniamy przez wszystkie przypadki i na fali tych nastrojów ludzie pokroju Putina czy Erdoğana gromadzą więcej władzy. Nie da się ukryć, że w całej Europie siły radykalnie prawicowe i konserwatywne są na fali wznoszącej. Po części jest to efekt strachu przed zmianami. Ludzie wyczuwają, że świat, który znali, odchodzi w przeszłość. Szukają więc mocnego przywództwa, zwracają się ku wartościom rodzinnym, wraca myślenie w kategoriach granic i nacjonalizmów. Innym sprzymierzeńcem dyktatur jest ignorancja i obywatelska abnegacja. Skutek jest taki, że większość ludzi nie znajduje w sobie odwagi, by zmieniać rzeczywistość. Przechodzą do porządku nad tym, co złe, żyją w przeświadczeniu o swojej bezsilności. Mimo wszystko uważam, że rewolucja jest możliwa. Bo czym ona właściwie jest? Nie musi to być 100-tysięczna demonstracja. Rewolucja to cichy protest kobiety, która nie chciała ustąpić miejsca w autobusie tylko dlatego, że była czarna.
Femen mocno podzielił środowisko feministyczne. Muzułmanki zastrzegają, że nagość nie jest drogą do emancypacji. Pojawiły się też głosy, że reprezentujecie biały, eurocentryczny feminizm.
Zamiast skupić się na walce ze wspólnym wrogiem zwracamy się, niestety, przeciw sobie. Znam te głosy, działamy również w krajach arabskich i tamtejsze działaczki często spotykały się z krytyką, o jakiej pan wspomniał. Że narzucamy muzułmańskim kobietom nasz system wartości, co można odczytać jako neokolonializm. Ale fakt, że mam białą skórę albo urodziłam się w Europie, nie oznacza, że nie mogę krytykować położenia kobiet na Bliskim Wschodzie. Prawo do swobodnego wyrażania własnego „ja” jest uniwersalne i czuję, że powinnam protestować za każdym razem, kiedy jest ono gwałcone. Ponadto o feministycznych wartościach trudno dyskutować z kimś, kto na pierwszym miejscu stawia swoją tożsamość religijną. Co to znaczy, że jest się „religijną feministką”? Feminizm to poglądy polityczne. Religia jest kwestią duchową i nie powinna mieć nic wspólnego z polityką, choć wiemy, że jest inaczej.
Niektóre grupy feministyczne mówią, że wasza działalność to autopromocja.
Twierdzenie, że Femen jest grupą dbającą wyłącznie o „promocję”, to efekt dużej uwagi, jaką poświęcają nam media. Trudno mi za to przepraszać. Oczywiście chcemy, by media mówiły o feminizmie. Jestem dumna, kiedy stacje telewizyjne czy gazety piszą o feministkach. Nasze idee mogą się rozprzestrzeniać, a ludzie o nich dyskutują. Ta „autopromocja”, jak niektórzy chcą, kosztowała nas jednak wiele: groźby, więzienie, pobicia, a nawet tortury. Z pewnością są mniej bolesne sposoby na ściągnięcie uwagi mediów.
Jak zatem wyobraża sobie pani porządek społeczny, rodzinę, politykę po upadku patriarchatu?
Dla mnie byłoby to równoznaczne ze zmianą sposobu myślenia. Pojęcia, jakie znamy – etniczność, narodowość, płeć – musiałyby odejść, ustępując miejsca nowym. W świecie, o jakim myślę, nie ma różnicy między kobietą i mężczyzną, czarnym i białym, muzułmaninem i chrześcijaninem. Wszyscy mają te same prawa i możliwości. Równość jest kluczowa, bo patriarchat używa nierówności, aby utrzymać się przy władzy.
Czy Femen utrzymuje kontakty z działaczkami Pussy Riot? To jedne z najbardziej radykalnych grup ostatnich lat. Rozpoczęłyście działalność niemal równocześnie, wywodzicie się z Europy Wschodniej…
Działalność Pussy Riot była dla nas ważna, wiedziałyśmy, że nie jesteśmy same. Bez wątpienia mają duże zasługi, także dla rosyjskiej opozycji, bo udowodniły, że można rzucić wyzwanie putinowskiemu reżimowi. Ale w tej chwili nie ma między nami kontaktów. Szczególnie po tym, jak Nadia (Tołokonnikowa, jedna z liderek Pussy Riot – red.) stwierdziła, że ich działalność jako grupy dobiegła końca.
Nowy rząd na Ukrainie obrał kierunek na Zachód, wprowadza reformy. Czy ich tempo jest zadowalające?
Tempo zmian nigdy nie jest zadowalające. Ukraina wciąż potrzebuje rewolucji. Nie nazwałabym też ludzi trzymających dziś ster władzy w Kijowie „nowym rządem”. Oczywiście nie jest to już klika Janukowycza, ale wciąż poruszamy się w obrębie tych samych nazwisk. Stara elita polityczna pozostała w gruncie rzeczy nietknięta. Prezydent Poroszenko był kiedyś ministrem w rządzie Janukowycza. Aktorzy tego przedstawienia się nie zmienili, choć teraz z zaangażowaniem mówią o integracji z Europą. Korupcja wciąż jest ogromnym problemem, a społeczeństwo dalej zmaga się z olbrzymimi trudnościami, głównie natury gospodarczej. Powiedziałam, że potrzebujemy kolejnej rewolucji, bo tylko ona jest w stanie dokonać wymiany elity politycznej. Ale zmiana, o której mówię, nie dokona się rękoma polityków, zmiana musi być dziełem ludzi.
***
Inna Szewczenko (ur. w 1990 r. w Chersoniu) – przywódczyni międzynarodowego ruchu feministycznego Femen. W 2012 r. ścięła krzyż upamiętniający ofiary stalinowskich represji w Kijowie. Groziło jej więzienie. Uciekła z Ukrainy i otrzymała azyl polityczny we Francji. Była gościem konferencji „Czas utopii. W poszukiwaniu utraconej przyszłości”, zorganizowanej 18–20 sierpnia we Wrocławiu.