Prawie pięćdziesiątka na karku, nawet 70 wypalonych papierosów dziennie, posiwiały irokez na głowie i ponad dwa tysiące wyremontowanych nagrobków w kościach i stawach. Szymon Modrzejewski ma też starą łemkowską chyżę (chatę) w Beskidzie Niskim i cmentarz, który nieświadomie kupił razem z domem. Od 30 lat remontuje zapomniane nekropolie. Ukraińskie, żydowskie, niemieckie, polskie.
Z potrzeby serca
Mama polonistka. Ojciec scenograf. – Manualne zdolności mam pewnie po tacie. Wychował się we wsi pod Kielcami. Umer, nomen omen – mówi Modrzejewski, zniżając głos. U dziadka od strony ojca spędzał regularnie wakacje. Za szkołą nie przepadał. Kiedyś zasymulował chorobę, został w domu i gdy wszyscy wyszli, skakał po łóżku, słuchając płyty Africa Simone’a. Nagle szczęknął klucz, w drzwiach stanął ojciec. – Za karę kazał mi ze zużytych zapałek zbudować rzut domu z albumu o architekturze drewnianej. Niedawno przewertowałem tę książkę i znalazłem zapapraną klejem stronę z rysunkiem. To była chyża bojkowska.
Na pierwszym gigancie był w 7. klasie podstawówki. Zanim jednak nastąpił – jak mówi – prawdziwy okres buntu i naporu, z drużyną harcerską pojechał w Bieszczady. – Mam kilka zdjęć z tego obozu. Na wszystkich są góry lub cerkwie.
A potem zmarł dziadek. Szymon na pogrzeb nie pojechał. Poznał punkowców, zaczął pić i palić, rzucił harcerstwo, szkołę. Podkradał rodzicom pieniądze na bilet i coraz częściej uciekał w Bieszczady. – Kiedyś wlazłem w krzaki i potknąłem się o wystający z ziemi kamień – opowiada Modrzejewski. To był nagrobek Hrycia Buchwaka.