U wylotu ulicy Składowej, nie za szerokiej, zabudowanej nonszalancko, majaczą wieże szybowe kopalni Bobrek. Nie dziwią więc tu składy węgla. Ani skupy złomu, jeden, drugi, trzeci – strategicznie ulokowane biznesy. Obok są tory, które można z łatwością przeskoczyć, żeby dojść do socjalnych galeriowców i kontenerów. Ponad nimi widnieją smukłe jak minarety kominy elektrociepłowni Szombierki, a z boku parowozownia Bytom Karb, główna stacja Górnośląskich Kolei Wąskotorowych.
Zaraza
Hala jest z 1920 r., wybudowano ją jako czterostanowiskową, dziś stanowisk jest pięć. Plus warsztat. Dochodzą z niego głuche, metaliczne odgłosy. Trochę dalej, na bocznych torach, stoją odkryte wagony. Z drzew lecą na pokład liście, ktoś się tam krząta. Chłopak ma na imię Krzysiek i 14 lat. Pierwszy raz przyszedł tu z rodzicami dwa lata temu, teraz przyjeżdża sam. W wakacje codziennie, w roku szkolnym w weekendy.
– No i w przerwach świątecznych – dopowiada. – W sezonie w tygodniu jestem tu na lokomotywowni, różne rzeczy robię, smarujemy rozjazdy, sprzątamy. A w weekendy jeżdżę jako obsługa ruchu bagażowego. Ludzie zabierają rowery, wózki, ktoś to musi pakować.
O każdej z lokomotyw, o każdym wagonie ma coś do powiedzenia: która maszyna spędziła życie w lokomotywowni Maciejkowice, kiedyś największej stacji wąskotorowej w Polsce, która miała problemy z silnikiem, którą udało się niedawno uruchomić, która...
– A, bo to taka zaraza, inaczej nie można tego nazwać – rzuca wreszcie tonem usprawiedliwienia i znowu zaczyna się krzątać po wagonach. W latach 90. PKP przebudowało je z węglarek, dziś wożą turystów, choć już od lat do PKP nie należą. I wagonami, i torami, i całym tym rozległym terenem zajmuje się Stowarzyszenie Górnośląskich Kolei Wąskotorowych.