Regres dotknął bodaj wszystkich segmentów zimowego biznesu. Kiepska zima to mniej sprzedanych nart, butów, ciuchów i akcesoriów – a w efekcie mniej pieniędzy na poszukiwania kolejnych rozwiązań technologicznych czy kreowanie mód. To mniej gości w kurortach, a więc i wyhamowanie inwestycji. Itd.
Sprzęt: bez rewolucji
Testem kondycji firm produkujących sprzęt do uprawiania sportów zimowych są od lat monachijskie targi ISPO – największa taka prezentacja w Europie. To tam już w styczniu–lutym wszystkie liczące się lub chcące zaistnieć na rynku marki pokazują swą ofertę na następną zimę. Tym razem gołym okiem widać było, że w sezonie 2016/17 żadnej rewolucji nie będzie.
Oczywiście wszystkie kolekcje zostały designersko odświeżone, a niektóre modele nart czy wiązań zawierały nieznane dotąd patenty. Nie było jednak mowy o przełomie na skalę konstrukcji carvingowej sprzed kilkunastu lat czy rockera sprzed lat kilku, które to radykalnie wpłynęły na technikę jazdy i nie przez przypadek rychło stały się standardem. Ba, są nim do dziś.
Jeśli w tym roku coś zwróciło na ISPO uwagę, to tendencja do ulepszania detali pod kątem zwiększania komfortu. Najlepszym przykładem są naturalnie narciarskie buty, uchodzące dotąd za symbol niewygody. Obecnie uwaga ich producentów koncentruje się na tzw. tuningu, czyli możliwości dopasowywania buta do indywidualnego kształtu stopy i nogi narciarza. Praktycznie każdemu klientowi formuje się osobną wkładkę pod stopę, botek wewnętrzny, a często także skorupę. A żeby robić to jak najprecyzyjniej, wciąż szuka się lepszych technologii i materiałów (jako naturalnie plastyczny wypełniacz botków wewnętrznych zaczął być używany m.in. korek). To samo tyczy zmniejszania wagi nart przeznaczonych dla kobiet i do jazdy terenowej, właściwości cieplnych odzieży itp.