Katolicki uniwersytet założony przez jezuitów pod wodzą trenera, który jest synem protestanckiego pastora, dotarł do finału jednej z najważniejszych imprez sportowych w USA. Filarem drużyny był Polak Przemek Karnowski.
Gonzaga University przeszedł jak burza przez cały marcowy turniej. Drużyna pokonana została dopiero w finale przez słynną ekipę Karoliny Północnej. Karnowski w finale trafił jednak zaledwie raz na osiem prób. Do tego miał dziewięć zbiórek. Gonzaga na dwie minuty przed końcem prowadziła, później się pogubiła.
Nie zmienia to faktu, że polski koszykarz na brak popularności w Stanach Zjednoczonych nie musi narzekać, a z pewnością jest obecnie najbardziej znanym studentem z naszego kraju. Telewizja nakręciła tam nawet reportaż na jego temat. O co chodzi? Karnowski to podpora Gonzagi, pierwszoplanowy gracz z ciekawą historią.
Amerykanie kochają ten sport
Ameryka wstrzymuje sportowy oddech w dwóch przypadkach: gdy na boisko wybiegają futboliści podczas meczu o Super Bowl i w czasie rozgrywania turnieju Final Four w akademickiej koszykówce. W tym roku wśród najlepszych czterech drużyn uniwersyteckich znalazła się uczelnia Gonzaga, której reprezentantem jest polski środkowy Przemek Karnowski.
Amerykanie kochają koszykówkę w wydaniu uniwersyteckim. Finałowy mecz oglądało na stadionie ponad 76 tys. osób. Przed telewizorami miliony. Fani rozpływają się nad polskim koszykarzem, a obserwują go szczególnie uważnie, bo jego historia jest kwintesencją kilku amerykańskich mitów. Karnowski, tak jak bohater komiksu, znalazł się na dnie, w beznadziejnej sytuacji, ale powstał i wszedł na sam szczyt, czyli do finału.
Gonzaga ma ciekawą historię. To prywatna uczelnia katolicka z siedzibą w Spokane w stanie Waszyngton, nazwana na cześć świętego Alojzego Gonzagi. Szkoła założona została w 1887 r. przez grupę jezuitów z Europy. Studiuje tam na różnych szczeblach kilkanaście tysięcy osób. Karnowski nie tylko gra w kosza, ale także studiuje. Zdobył już dyplom z zarządzania w sporcie i jest w trakcie studiów magisterskich na kierunku Zarządzanie biznesem.
O co chodzi z uczelnianą koszykówką?
Miłość do uczelnianej koszykówki jest w Polsce egzotyką. Przedstawiamy więc pięć punktów, które pomogą zrozumieć, na czym polega szaleństwo, w środku którego znalazł się polski koszykarz.
1. Marcowe szaleństwo
„March Madness”, czyli marcowe szaleństwo, obłęd, szał, wariactwo – tak Amerykanie nazywają rozgrywany w marcu turniej, w którym 68 najlepszych drużyn uniwersyteckich w koszykówce rywalizuje w różnych regionach USA. Mistrzowie poszczególnych regionów spotykają się w turnieju Final Four.
Dlaczego mowa o szaleństwie? Bo rozgrywki śledzą z zapałem nie tylko wierni kibice koszykarscy, ale niemal cały naród. Uczelnie mają swoich oddanych fanów – studentów, absolwentów i lokalną społeczność. Pracodawcy liczą straty wynikające z niedyspozycyjności pracowników, którzy oglądają mecze swoich ulubionych drużyn i świętują wygrane lub porażki. W grę wchodzą też emocje związane z typowaniem meczów.
Przed rozpoczęciem „marcowego szaleństwa” kibice wypełniają drabinkę turniejową – od pierwszej rundy po sam finał. W poprzednich latach prezydent Barack Obama typował wyniki przed kamerami telewizyjnymi, Donald Trump odmówił udziału w zabawie. Obywateli USA to nie zniechęciło i tylko na samym portalu telewizji ESPN drabinkę wypełniło prawie 19 mln osób. Zaledwie 657 kibicom udało się prawidłowo przewidzieć wszystkie cztery drużyny tegorocznego Final Four.
2. Karnowski jest bohaterem
Polak jest podporą i jedną z gwiazd swojej drużyny, ale raczej nigdy nie będzie gwiazdą NBA. Na razie przyciąga uwagę mediów i kibiców. Powodów jest kilka.
Po pierwsze, został rekordzistą ligi pod względem liczby zwycięstw – wygrał w uczelnianej karierze już 137 meczów. Na zawsze zapisze się więc w historii ligi, w której grali prawie wszyscy najwięksi z Michaelem Jordanem na czele. Po drugie, otrzymał prestiżową nagrodę Kareema Abdula Jabbara, która przyznawana jest najlepszym koszykarzom na pozycji środkowego. Po trzecie, gra Karnowskiego jest cudem, biorąc pod uwagę, że jeszcze kilkanaście miesięcy temu nie było pewne, czy będzie jeszcze mógł w ogóle bezproblemowo chodzić.
W sylwestrową noc 2015 r. przeszedł operację kręgosłupa. Później rozpoczął długą batalię o powrót do koszykówki. Nie tylko wrócił, ale razem z kolegami poprowadził Gonzagę do Final Four. CBS Sports nakręcił reportaż poświęcony tej drodze na szczyt. Karnowski zaliczył „come back” w amerykańskim stylu.
3. Polak szuka swojego miejsca
Karnowski ma 216 cm wzrostu, waży około 130 kg i pod koszem był jednym z najbardziej dominujących zawodników w amerykańskiej lidze uniwersyteckiej, która jest kuźnią talentów zasilających później NBA i najlepsze europejskie kluby. Final Four był zwieńczeniem amatorskiej kariery Karnowskiego. Niedługo przejdzie na zawodowstwo i zarobi sporo pieniędzy, choć niekoniecznie będzie drugim Marcinem Gortatem, który jest jedynym Polakiem grającym obecnie w NBA. Karnowski nie jest materiałem na gwiazdę zawodowej ligi, bo nie pasuje do stylu gry, który obecnie tam dominuje. Mógłby być świetnym zawodnikiem do zadań specjalnych i kto wie, czy takiej roli ktoś dla niego nie widzi w najlepszej lidze świata.
Kluby NBA co roku wybierają młodych zawodników w tzw. drafcie. Na jednej ze stron poświęconych przewidywaniom, kto kogo wybierze, nazwisko Karnowskiego się nie pojawia, choć jest tam – i to całkiem wysoko – Zach Collins, który finałowy mecz w barwach Gonzagi rozpoczął na ławce rezerwowych. Polak wyszedł w pierwszej piątce.
Nawet jeśli Karnowski nie zostanie wybrany przez żaden klub NBA, to może zrobić wielką karierę w Europie. Będzie też nadal główną postacią w reprezentacji Polski.
4. Potężna organizacja NCAA
Stany Zjednoczone słyną z doskonale zorganizowanych i rentownych lig zawodowych – futbolowa NFL, koszykarska NBA, baseballowa MLB, hokejowa NHL – ale mają również świetnie rozwinięty system rozgrywek akademickich. Zawody rozgrywane są pod kontrolą organizacji o nazwie National Collegiate Athletic Association, w skład której wchodzi ponad 1,1 tys. amerykańskich uczelni. Przekłada się to na 54 tys. sportowców, którzy startują w 90 mistrzowskich rozgrywkach organizowanych w 24 dyscyplinach sportu.
Najbardziej utytułowani są koszykarze Uniwersytetu Kalifornijskiego, którzy sięgali po tytuł mistrzowski już 11 razy – po raz pierwszy w 1964 r., ostatni w 1995 r. Ośmiokrotnie wygrywał Uniwersytet Kentucky, a pięć razy mistrzami zostawali zawodnicy Uniwersytetu Duke’a.
Gonzaga nie ma jeszcze trofeum za mistrzostwo kraju. Co więcej, uczelnia Karnowskiego awansowała do Final Four po raz pierwszy w swojej historii.
5. Kto na tym zarabia?
Rozgrywki koszykówki mężczyzn w najwyższej dywizji są głównym źródłem przychodów NCAA. Duże zainteresowanie fanów przekłada się na wpływy ze sprzedaży praw telewizyjnych i marketingowych, które w poprzednim roku fiskalnym sięgnęły prawie 800 mln dolarów. Sumy są zawrotne. Siedem lat temu koncerny medialne CBS i Turner Broadcasting System wykupiły prawa do transmisji rozgrywek koszykarzy na 14 lat, płacąc za to 10,8 mld dol. Pieniądze przeznaczane są na stypendia dla młodych sportowców, organizację rozgrywek i rozwój mniej rentownych dyscyplin.
Koszykówka akademicka formalnie jest amatorska, więc uczelnie nie prześcigają się w oferowaniu najzdolniejszym sportowcom kontraktów na wzór tych, które obowiązują w zawodowym sporcie. W ostatnich latach wzrosła więc liczba młodych koszykarzy, którzy decydują się na grę w NBA bezpośrednio po szkole średniej, pomijając studia, bo dzięki temu szybko mogą podpisywać gigantyczne kontrakty z klubami. Tradycjonaliści mówią, że to złe, ponieważ czas spędzony w murach uczelnianych stadionów i hal jest bezcenny dla ukształtowania młodego sportowca.
Zawodnicy studiują i szlifują umiejętności, ale nie zbijają kokosów na swojej grze. Zarabiają uczelnie i trenerzy, którym zarobków pozazdrościć może większość szkoleniowców zawodowych lig, w tym nawet najlepsi trenerzy piłkarscy. Dziennik „USA Today” podaje, że w tym roku najwięcej zarobił trener Louisville Rick Pitino, na którego konto wpłynęło w sumie 7,7 mln dolarów. Trener Karnowskiego Mark Few zarobił 1,6 mln dolarów.
Największymi beneficjentami są jednak same uniwersytety, dla których rozgrywki koszykarskie są nie tylko źródłem dochodów potrzebnych w uczelnianej kasie, ale także okazją do reklamy i poprawienia prestiżu.