Ponieważ liczyć się miały tylko potrzeby obywateli, to dla nich zaczęto gromadzić statystyki. A big data to po prostu złożone zbiory danych statystycznych, które, przeanalizowane przez algorytmy komputerowe, mówiły coraz więcej o nastrojach społecznych. Na początku o potrzebach obywateli w Chile, bo najpierw połączenie cybernetyki ze społeczeństwem doceniła właśnie chilijska władza socjalistyczna. Choć NRD i państwa ZSRR także brały wtedy pod uwagę budowę futurystycznych, jak na czasy byłego ustroju, wielkich systemów komputerowych rejestrujących zagrożenia dla płynnego funkcjonowania znacjonalizowanych fabryk i kopalń, to w Chile tego typu system – o nazwie kojarzącej się z fantastyką naukową: Projekt Cybersyn – został na poważnie wdrożony na początku lat 70.
W białym heksagonalnym pokoju operacyjnym z okrągłymi fotelami z włókna szklanego (z wgłębieniami na cygaro i szklankę whisky) na sześciu ekranach wierchuszka chilijskiej władzy mogła obserwować spływające w czasie rzeczywistym dane. Jednak częścią Cybersyn był także inny element: „elektroniczny system nerwowy” mierzący przyjemność i ból odczuwane przez klasę robotniczą. Regulowany strzałkami poziom szczęścia obywateli, przesyłany przez odbiorniki telewizyjne, był sygnałem, który władza chciała odbierać. Wszyscy obywatele mieli w gospodarczych zmianach w kraju aktywnie uczestniczyć.
Nóż w ekranie
Futurystyczna idea południowoamerykańskiej republiki socjalistycznej dała początek czemuś, co jest teraz powszechne w wolnym świecie – wykorzystywaniu big data w podejmowaniu decyzji przez polityków, naukowców, ekonomistów, dziennikarzy czy przez potężne firmy. Możliwości oparcia się na statystykach jest nieskończenie wiele, więc cele badań też są bardzo różne: zbierane są dane o potencjalnych wybuchach epidemii grypy dotykających państwowe przychodnie albo o poziomie zagrożenia dla lotów pasażerskich ze strony pyłu wulkanicznego.