Nie każdy w pierwszych chwilach znajomości życzy sobie kontaktu fizycznego. Nie każdy życzy go sobie także potem – granice strefy intymnej każdy z nas ustala indywidualnie. Zwykle dobrze wiemy, jak bardzo możemy się zbliżyć do osoby, którą świetnie znamy. Wiemy, czy lubi uściski czy też lepiej na dzień dobry i do widzenia pomachać jej z bezpiecznej odległości. Jeśli i my stronimy od dotyku, najpewniej osoby, które mają z nami na co dzień do czynienia, szybko się o tym przekonają.
Sytuacja zmienia się zresztą w zależności od tego, czy zbliża się do nas mimowolnie osoba obca (np. w środkach komunikacji miejskiej), przyjaciel czy znajomy. Bliskim ludziom pozwalamy, rzecz jasna, na więcej – bo czujemy się w ich pobliżu swobodnie, a krótki dystans nie wpędza nas w dyskomfort. Czułość bywa wręcz pożądana, bo cementuje związki. Choć oczywiście w dalszym ciągu wszystko zależy od indywidualnych – by tak rzec – preferencji i upodobań.
Ale poza indywidualnie wytyczonymi granicami istnieją też pewne ogólne wytyczne. To nie tajemnica, że obszar strefy intymnej ma związek z płcią (kobiety wolą zachowywać nieco krótszy dystans), wiekiem (starsi wolą większy dystans) i – generalnie – z temperaturą otoczenia. Ludzie różnie więc rozumieją pojęcie „strefy intymnej”. W kulturach „kontaktu” dystans między ludźmi jest mniejszy (dotyczy to zwłaszcza krajów Afryki Południowej, Bliskiego Wschodu i Europy Południowej), w kulturach „bez kontaktu” – większy (Ameryka Północna, Europa Północna, Azja). Warto o tym wiedzieć, kiedy udajemy się w te strony. Nie dziwmy się też, że kiedy chcemy być przyjaźni i skracamy dystans, jesteśmy postrzegani jako nieuprzejmi.
Żeby jeszcze lepiej odnaleźć się wśród różnych ludzi – naukowcy ustalili bardzo dokładnie, jak duży (lub krótki) dystans dzieli ludzi w poszczególnych krajach.