W finale Ligi Mistrzów Real Madryt wygrał z Juventusem Turyn 4:1 (1:1). Po raz pierwszy Puchar Europy został w tych samych rękach na kolejny sezon.
Mówi się, że finał tych rozgrywek jest największym, corocznym sportowym wydarzeniem nie tylko w Europie. Obserwując to, co działo wokół najważniejszego meczu roku w Cardiff, nie można mieć wątpliwości, że tak właśnie jest. Każdego z futbolistów dziennikarze opisali centymetr po centymetrze. Z najbardziej wyrafinowanych statystyk próbowali odgadnąć rezultat wielkiej potyczki.
Na boisku początkowo wydawało się, że rację mają ci, którzy więcej atutów znajdowali po stronie Włochów. Zawodnicy Massimo Allegrego w zachwycający wręcz sposób konstruowali akcje, jakby chcieli wszystkim udowodnić, że przyjechali do Walii po puchar i tylko to ich interesuje.
I wtedy Hiszpanie nie na darmo nazywani Królewskimi pokazali serię podań zakończoną strzałem nie do obrony Cristiano Ronaldo. Kiedy kilka minut później jeszcze piękniejszą akcją popisali się Bianconeri i Mandżukić tyłem do bramki przelobował Navasa, znów można było pomyśleć, że to zespół z Turynu jest bliżej szczęścia, które omijało przez ponad dwadzieścia lat. Ale potem była przerwa…
A po przerwie to Real raz za razem sunął z piłką niebezpiecznie blisko wielkiego i niespełnionego Gianluigiego Buffona. Może jeszcze, gdyby po strzale Casemiro nie było rykoszetu, wówczas Buffon miałby szansę na obronę. Może. Kilka minut później wszelkie