Gdyby chodziło tylko o sport, film „Borg/McEnroe” by nie powstał. Chociaż finał Wimbledonu w 1980 r., o którym opowiada, sam w sobie był epicki. Z jednej strony Borg, zwycięzca poprzednich czterech edycji, a z drugiej młody i gniewny pretendent McEnroe. Prawie cztery godziny gry, pięć setów, 18–16 dla McEnroe w tie-breaku czwartego seta po siedmiu zmarnowanych meczbolach przez Borga i wisząca w powietrzu detronizacja, do której jednak nie doszło, bo Borg, jak to Borg, serię niepowodzeń przyjął z lodowatym spokojem i w końcu zwyciężył, rozgrywając ostatniego seta na swoich zasadach.
Pojedynek coraz bardziej zmęczonego długim panowaniem króla, wielbionego, ale zmuszonego do potwierdzania swojej wielkości dominacją na korcie, z rozsadzanym przez ambicję nieokrzesanym księciem miał w sobie filmową dramaturgię. Janus Metz, reżyser filmu: – Nie jestem fanem tenisa, choć oczywiście znałem historię tego meczu, jego niesamowity przebieg. Ale im bardziej wczytywałem się w scenariusz, tym więcej odkrywałem w bohaterach psychologicznych złożoności, ciemnej strony ludzkiej natury, która jest fascynująca.
Powikłane osobowości tenisistów stały się pretekstem do refleksji nad tematami, które często umykają, przesłonięte emocjami towarzyszącymi samej rywalizacji i suchą sprawozdawczością: wygrał-przegrał. Metz: – Borg zadawał sobie pod koniec kariery czysto egzystencjalne pytania: Po co tu jestem? Jaki sens ma to, co robię? Obu prześladowała samotność, parli do sukcesu za cenę wypalenia wewnętrznego. Mieli ze sobą więcej wspólnego, niż to się na pozór wydawało.
Lód i ogień
Na korcie byli przeciwieństwami. Borg był mistrzem defensywy, nie do zabiegania. McEnroe z kolei, jak większość ówczesnych zawodowców, wychodził z założenia, że istotą tenisa jest atak.