Przesyłki pod specjalnym nadzorem
Żywe paczki, a w nich gęsi, kury, gołębie i pszczoły
Pierwsze paczki z żywym towarem zjeżdżają do sortowni z urzędów w całej Warszawie i okolicy krótko przed godz. 20 w poniedziałek. Dwie godziny później jadą już w Polskę. Ostatni rzut ze zwierzętami sortownia dostaje w nocy z czwartku na piątek. W czasie weekendu zwierzęta nie podróżują, bo urzędy nie przyjmują żywych przesyłek. Średni czas podróży to 12–18 godzin. W tym czasie zwierzęta muszą radzić sobie same. Poczta nie ma prawa ingerować w zawartość przesyłki. Formalnie nie ma regulaminu postępowania z takimi paczkami, ale utarło się, że te z żywym towarem są odkładane na górę wózków sortowniczych. A do samochodów kurierskich ładowane na samym końcu. Jeśli kierowca ma gołębie serce, bierze zwierzęta do kabiny.
W typowy dzień w sortowni najtłoczniej na górze wózków sortowniczych robi się nad ranem. Koguty pieją, kury gdaczą. Gęsi udają, że wcale ich tam nie ma. Za to bażanty tłuką się po pudłach i łamią pióra, bo ogólnie są strachliwe, a w transporcie to już całkiem tracą rozum. Tylko gołębie, jako zaprawieni podróżnicy, chowają łby w pióra i byle do adresata. O pszczołach trudno coś powiedzieć, bo jadą na specjalnych warunkach. Królowa jest pakowana z dziesięcioma robotnicami, które karmią ją i dbają o nią w czasie podróży. Człowiek może czuć się zwolniony z tego obowiązku. Każdy gatunek ma własny patent na podróżowanie.
Poza instynktem
Dwie sztuki Branta canadensis, czyli bernikli kanadyjskiej (ptaka wodnego z podrodziny gęsi, rodziny kaczkowatych), podróż za pobraniem rozpoczęły pod Warszawą, a zakończyły koło Piły. Dojechały w stanie ogólnie dobrym, co pana Adama wcale nie dziwi, bo to gatunek wysoko ekspansywny. A nawet uważany za groźny. W Europie trafił na listę 100 najbardziej niepożądanych. Zaczęło się niewinnie od ściągnięcia kilku sztuk z Ameryki Północnej do ogrodów zoologicznych na Starym Kontynencie, a skończyło na całych koloniach krzyżujących się z rodzimymi gatunkami.