Tego lata najpopularniejsze muzeum na świecie uruchomiło niezwykle zaskakujące wycieczki. W półtorej godziny goście oglądają 17 dzieł, m.in. „Monę Lisę”, „Wenus z Milo”, „Nike z Samotraki” czy „Sfinksa z Tanisu”. Eksponaty łączy tylko jedno: na ich tle w klipie do utworu „Apeshit” występowali państwo Carterowie: Beyoncé i Jay-Z. Można się krzywić, że wysoka sztuka zniża się do kaprysów sztuki popularnej, ale w dzisiejszym świecie nawet Luwr musi czasem wykorzystywać takie okazje. My jeszcze tego nie umiemy.
– To po prostu sprawne rozszerzenie grupy docelowej na profanów, zabieg, który moglibyśmy nazwać obniżeniem poznawczych barier wejścia – mówi dr Jacek Pogorzelski, ekspert marketingu terytorialnego. – Luwr sam w sobie jest turystyczną atrakcją, ale jego skala może przytłoczyć zwiedzającego, który na co dzień nie obcuje ze sztuką. Trasa śladami piosenki i teledysku Carterów dla wielu będzie kluczem do tego muzeum.
Nowe klucze dla zwiedzających wyrabiają nie tylko muzea. W dobie łatwiejszego, szybszego i tańszego niż kiedykolwiek podróżowania (zwłaszcza po Europie) oferowanie nowych, ciekawych bodźców turystycznych w popkulturowej konwencji stało się standardem. Sama tylko turystyka filmowa, zwana także „set jettingiem”, jest już od lat silną gałęzią na rynku podróży. Zwiedzanie Chorwacji śladem lokacji znanych z „Gry o tron”, Anglii śladem przygód Harry’ego Pottera czy Nowej Zelandii tropami „Władcy Pierścieni” to pełnoprawne atrakcje wymienionych państw, tak samo jak ujęte w tradycyjnych przewodnikach najważniejsze zabytki czy cuda przyrody. Jeszcze ciekawiej robi się, gdy przewodnikiem po miastach i regionach staje się muzyka.