W pewnym klubie Ekstraklasy pewna grupa jego pracowników, którzy nie mogli pogodzić się z drenowaniem rynku piłkarskiego z młodych talentów, przygotowała listę tych, którzy skusili się na wyjazd i nie rozwinęli się na miarę oczekiwań. Jest na niej 59 nazwisk piłkarzy urodzonych w latach 1990–2000. Prawie wszyscy wyjechali między 15. a 18. rokiem życia. Prawie wszyscy przewinęli się przez kolejne roczniki młodzieżowych reprezentacji Polski. Byli gwiazdami swoich juniorskich drużyn.
Tylko dwóch z nich – Szymon Matuszek i Adam Buksa – po powrocie do Polski regularnie gra w klubach Ekstraklasy: w Górniku Zabrze i w Pogoni Szczecin. Kilku zahaczyło się na podobnym poziomie, ale na boisko wbiegają od wielkiego dzwonu. Tułają się – od wypożyczenia do wypożyczenia. Większość zakotwiczyła w klubach z niższych klas rozgrywkowych: od pierwszoligowych do półamatorskich, w rodzaju Wierzycy Pelplin i Eko Różanka. Jedni grają, inni grzeją ławę. Jest niewielka grupa niepogodzonych z wizją powrotu do kraju – na swoje pięć minut oczekują „zamrożeni” w rezerwowych zespołach z Niemiec, Anglii, Włoch albo gdzieś na tamtejszej futbolowej prowincji. Dwunastu na dobre zerwało z piłką.
Autorem listy jest Krzysiek Kowalski. To nie jest jego prawdziwe nazwisko. Woli się nie ujawniać, by nie denerwować menedżerów, o których ma wiele złego do powiedzenia, ale nie stać go na psucie z nimi relacji, bo reprezentują piłkarzy, na których klubowi zależy. – Młodzi chłopcy, marzący o karierze na Zachodzie, w kółko słyszą od swoich menedżerów o dwóch takich, którzy wyjechali jako nastolatki i zrobili jak na polskie warunki kariery godne pozazdroszczenia. To Piotr Zieliński i Grzegorz Krychowiak. A gdy dorzucą Wojtka Szczęsnego, pozytywne przykłady rosną nagle o jedną trzecią – ironizuje Kowalski.