Robert Kubica nie chowa urazy. No hard feelings – brzmiało sedno jego przekazu po spotkaniu z premierem Morawieckim, zorganizowanym naprędce przez pracujących na usługi rządu piarowców. Poglądy Morawieckiego jako szefa BZ WBK na otaczającą rzeczywistość, rodaków oraz etykę biznesową są teraz ujawniane w odcinkach dzięki kontrolowanym przeciekom z nagrań ludzi ze świecznika, dokonanych potajemnie w osławionej restauracji Sowa i Przyjaciele. W kwietniu 2013 r. Morawiecki powiedział: „Kubica na szczęście złamał rękę raz, drugi”, bo dzięki temu temat 50-milionowego wsparcia dla teamu Ferrari, w którym miał jeździć Polak od sezonu 2012 r., umarł śmiercią naturalną. Zastrzyku gotówki domagał się od BZ WBK jego bank-matka, czyli hiszpański Santander, sponsor Ferrari. A skoro już Kubica wypadł z gry, prezes Morawiecki na nagraniu mógł spuentować swą ripostę wobec żądań Hiszpanów soczystym „sp…laj”.
Teraz, po ustawce z szefem rządu, Kubica skierował się do siedziby Orlenu, gdzie – jak komentują złośliwi – rekompensata za szczerość Morawieckiego została konkretnie wyceniona na 40 mln zł. To wiano polski kierowca miałby wnieść ze sobą do zespołu zdecydowanego, by go zaangażować od nowego sezonu. Orlen pospieszył jednak z komunikatem, że nic jeszcze nie jest przesądzone, spotkanie z prezesem koncernu Danielem Obajtkiem było czysto kurtuazyjne, choć faktem jest, że sporty motorowe od lat znajdują się w orbicie sponsoringowej paliwowego koncernu.
Pojawiły się głosy oburzenia, że spotkanie z Morawieckim zaaranżowano tylko na potrzeby kampanii, a już po wyborach temat umarł śmiercią naturalną. Troszkę z Kubicy podrwiwano, że dał się wplątać w piarowe polityczne chwyty. Ale przeważały głosy, że wsparcie mu się należy, choćby ze względu na jego zasługi jako sportowego ambasadora Polski.