Pierwsza ścigała się w Formule 1 w latach 50. XX w. Włoszka Maria Teresa de Filippis. Wyścigi były wówczas bardzo niebezpieczne, niemal w każdym sezonie ginął kierowca. Ponad 20 lat później też pochodząca z Włoch Lella Lombardi wystartowała 12 razy. Po niej jeszcze trzy kobiety otarły się o F1. Divina Galica (Brytyjka o polskich korzeniach) w latach 70., Desire Wilson w 1980 r., Giovanna Amati w latach 90. Wszystkie trzy startowały w eliminacjach, ale nie zakwalifikowały się do wyścigu.
Przez kolejne 20 lat reprezentacją kobiet na torze F1 były tylko młode, zgrabne i skąpo ubrane grid girls, prezentujące zawodników na linii startu. Zrezygnowano z nich dopiero w zeszłym roku, a i to przy licznych protestach. Niektóre narzekały, że „feministki odebrały im pracę”.
Prób przełamania tej sytuacji było kilka. W 2012 r. kierowcą testowym teamu Marussia została Maria de Villota, Hiszpanka bez spektakularnych sukcesów na koncie. W trakcie pierwszej jazdy bolidem rozbiła się, doznała poważnych urazów głowy, rok później zmarła. W tym samym roku Brytyjkę Susie Wolff, startującą w serii DTM (jedne z najbardziej prestiżowych wyścigów samochodów turystycznych na świecie), prywatnie żonę Toto Wolffa, udziałowca zespołu Williamsa, ogłoszono jego kierowcą testowym. Została jednak na ławce rezerwowych.
W zespole Saubera na krótko pojawiła się Szwajcarka Simona de Silvestro. Rok później Carmen Jorda została kierowcą rozwojowym w Lotusie F1. Zatrudnienie atrakcyjnej – ale bez osiągnięć – Hiszpanki skrytykowała Michele Mouton, szefowa powołanej w 2012 r. Komisji ds. Kobiet przy FIA (Fédération Internationale de l’Automobile). Aseel Al-Hamad, piękna Saudyjka, zaproszona została w ub.r. na fotel bolidu z okazji zniesienia w jej kraju zakazu prowadzenia samochodów przez kobiety.