Prezes PiS wyznał, że włosy mu stanęły na głowie, gdy zapoznał się ze Standardami Edukacji Seksualnej Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Szczególne emocje wzbudził rozdział o edukacji najmłodszych – do lat 4.
Potem ruszyła machina propagandowa, która szybko przyniosła skutki. Zwłaszcza rodzice małych dzieci i nastolatków zaczęli nabierać wątpliwości, czy aby WHO nie zeszła na manowce. Zastanawiać się, ile jest prawdy w rzekomym przerabianiu dziewczynek na chłopców, nauce masturbacji czy też zachęcaniu nieletnich do eksperymentów homoseksualnych.
Standardy to 60-stronicowy dokument, którym WHO stara się wyjść naprzeciw wyzwaniom XXI w. Od 2008 r. przez półtora roku 19 naukowców i praktyków psychologii, seksuologii medycyny i pedagogiki pracowało nad przesłaniem, adresowanym do 53 krajów Europy i Azji. Wyszli oni z założenia, że choć wiele krajów taką edukację już prowadzi, to skupia się ona zwykle na chorobach przenoszonych drogą płciową i problemie niechcianej ciąży. Słowem seksem się straszy.
Standardy: człowiek jest istotą seksualną
WHO nie lekceważy tych problemów, a nawet dokłada do nich nowe: zalew fałszywej wiedzy i brutalnej pornografii z internetu czy zastraszająco powszechne przypadki przestępstw seksualnych wobec dzieci. Jednak WHO proponuje też inne, holistyczne podejście do spraw intymności. Tak by człowiek rozumiał swoją seksualność i czerpał z niej satysfakcję. A przede wszystkim był zdrów. Nie ma tam instrukcji dla dzieci, jak uprawiać seks ani też – dla dorosłych – jak tego uczyć dzieci. Jest natomiast studium rozwojowe kobiety i mężczyzny od urodzenia, wykład, jak kształtuje się seksualność, z którą każdy z nas się rodzi; jakie zainteresowania i zachowania są zupełnie normalne, a jakie powinny budzić niepokój.