Tracy Edwards właściwie nie wychodzi z kajuty swojej 18-metrowej łodzi „Maiden”. Ślęczy nad mapami i raportami meteo, szukając wiatru w układach barycznych. Kombinuje, jak zabrać się z którymś z nadchodzących niżów. Żeby obrać właściwy kurs, trzeba wcześniej sto razy popłynąć złym. Nauczyć się na własnych błędach. 27-letnia Tracy po raz pierwszy w życiu jest na łódce skipperem i nawigatorem. Wypływała dziesiątki tysięcy mil, ale nigdy w tak odpowiedzialnych rolach. Dowodzi pierwszą damską załogą w historii oceanicznych regat Whitbread Round The World Race.
Miały nie dać rady fizycznie. Przegrać z wyczerpaniem wywołanym stresem i brakiem snu. Skulić się ze strachu na widok fal wielkości kilkupiętrowych kamienic. Miały nie poradzić sobie z awariami. No i wreszcie miały się pokłócić. Przedłożyć emocje nad zimną krew. Jak to „baby”. Gdy wypływały z portu w Southampton, męska brać dziennikarska rzuciła się robić zakłady, dokąd dopłyną. Większość obstawiała, że wymiękną jeszcze na wodach terytorialnych Wielkiej Brytanii. Najwięksi optymiści – że jakimś cudem dotrą na Kanary. Po 36 dniach ukończyły pierwszy etap wyścigu na trzecim miejscu w swojej klasie. Były złe, że tak słabo im poszło.
Burza z piorunami
Wzorzec kobiecej przebojowości Tracy Edwards ma pod nosem. Jej mama Patricia to uznana tancerka i primabalerina. Jednocześnie rywalizuje z mężczyznami, ścigając się na gokartach i motocyklach – jako pierwsza kobieta staje nawet na liście startowej owianych złą sławą, niebezpiecznych wyścigów ulicznych na wyspie Man. Podczas jednej z gokartowych imprez poznaje Anthony’ego, który najpierw zostaje jej mechanikiem, a potem mężem.
Jego śmierć, gdy Tracy ma 10 lat, to punkt zwrotny w życiu rodziny. Nowy mąż Patricii popija, awanturuje się, bije.