W niedzielę czeka Polaków jeszcze jeden mecz grupowy z Argentyną, ale obie reprezentacje mają już pewny awans do ćwierćfinału koszykarskiego mundialu. Taki scenariusz jeszcze przed turniejem wydawał się mało prawdopodobny.
Polacy ogrywali się, aż zaskoczyło
Polski nie było na mistrzostwach świata od 52 lat (w ogóle to dla reprezentacji dopiero drugi taki turniej w historii). Dla kadrowiczów szczytem osiągnięć była do tej pory gra na mistrzostwach Europy – i tam raczej rozczarowywali. Większość zawodników występuje na co dzień w polskiej lidze, dość peryferyjnej, bo kluby odcięte są od prestiżowej Euroligi.
Ich gra w drugorzędnych europejskich pucharach przechodzi raczej niezauważona, a mocne koszykarskie firmy się o nich nie zabijają (poza Mateuszem Ponitką – właśnie trafił do Zenita Sankt Petersburg, który w nadchodzącym sezonie zakwalifikował się do Euroligi).
Skąd zatem taka metamorfoza? Z pewnością popłaciła cierpliwość. Trener Mike Taylor pracuje z kadrą od stycznia 2014 r., firmował od tego czasu niejedną bolesną porażkę, pojawiała się presja na jego zwolnienie, ale kolejne zarządy Polskiego Związku Koszykówki stały na stanowisku, że lepszego fachowca trudno będzie znaleźć. Taylor ufał grupce swoich wybrańców, a ci się ogrywali, ogrywali… aż zaskoczyło. Najpierw w eliminacjach do mistrzostw świata, gdzie pokonali dużo wyżej notowane reprezentacje Włoch i Chorwacji (choć występujące w rezerwowych składach). Teraz ciąg dalszy świetnej passy trwa na mistrzowskim turnieju.
Czytaj też: Mamy kryzys, jesteśmy na mundialu
Koszykarski rollercoaster
Niektórzy (wśród nich Marcin Gortat, który zrezygnował z gry w kadrze, bo i jego kariera w NBA zbliża się do końca) nie mogą sobie odmówić szczypty realizmu i twierdzą, że wygrywamy dzięki temu, że rywale popełniają karygodne błędy.