W dniu, w którym koszykarze walczyli z Hiszpanią o półfinał mistrzostw świata, Polska nie wstrzymała oddechu. Koszykarski mundial odbywa się raz na cztery lata, ogląda go pół świata, a Hiszpania znaczy w tej dyscyplinie sportu mniej więcej tyle samo co w futbolu. Obecność Polski w gronie ośmiu najlepszych drużyn świata to święto bez precedensu w najnowszej historii naszej koszykówki, jednak przedmeczowej gorączki nie było. Być może decydujące okazało się powszechne przekonanie, że Hiszpanie, z doświadczeniami w NBA i na najwyższym poziomie klubowym w Europie, rozniosą nas w pył. Ostatecznie zwyciężyli, ale przez ponad trzy kwarty Polacy trzymali się na tyle blisko, że pewności co do tego, kto awansuje do półfinału, nie było.
Pewne poruszenie wywołało wcześniejsze zwycięstwo z faworyzowaną Rosją, decydujące o grze w ćwierćfinale. Koszykarze zasłużyli nawet na okładkę w „Przeglądzie Sportowym”. – Co już jest dla naszego środowiska dużym wydarzeniem – mówi Maciej Zieliński, w latach 90. podpora Śląska Wrocław, najlepszej wówczas polskiej drużyny, regularnie grającej w europejskich pucharach. Ale w dniu meczu z Hiszpanią koszykarze musieli się zadowolić dwustronicową zapowiedzią w środkowej części dziennika. W pierwszej części numeru wylewano żale na postawę reprezentacji futbolowej, która w dwóch eliminacyjnych meczach ze Słowenią i Austrią uciułała jeden punkt. Dalej też piłka: od sprawozdań z innych meczów eliminacyjnych (ze szczególnym uwzględnieniem dzielnej postawy Kosowa) po raport z obozów ligowych zespołów.
Monopolizacja emocji
Futbolocentryzm to zjawisko powszechne. Chorują na niego całe kontynenty: Europa, Ameryka Południowa, Afryka. Gorączka udziela się Azji, choć tam mocną pozycję ma krykiet, na którego punkcie zwariowały Indie.