Złośliwi napisaliby, że Polakom nie posłużyło zamieszanie na lotnisku w Amsterdamie i lot rządowym samolotem do Lublany, ale powodów bolesnej porażki trzeba poszukać gdzie indziej. Może dotychczas było za łatwo?
Słoweńcy pewni siebie
Wcześniejsi przeciwnicy wychodzili na boisko z drżącymi rękoma. Nie dość, że naprzeciwko stawali najlepsi na świecie, którzy w mocno rezerwowym składzie postraszyli najmocniejszych w Lidze Narodów, to jeszcze reprezentacyjny strój mógł wreszcie założyć Wilfredo Leon. A Kubańczyk z polskim paszportem zdaniem wielu nie ma sobie równych na całym globie. W tej sytuacji nawet brak rekonwalescenta Bartosza Kurka wydawał się bez większego znaczenia.
Przez kilkanaście poprzednich dni było bardzo przyjemnie. W obecności tysięcy rodaków na trybunach drużyna Vitala Heynena urządzała sobie pokazy skuteczności i momentami ekstrawagancji taktycznej – np. zmiana całej szóstki. Teraz okazuje się, że było za miło i za łatwo. Gdy przyszło zmierzyć się ze Słoweńcami, którzy nie dali sobie wmówić, że z polską potęgą mogą tylko się modlić o niski wymiar kary – wszystko się posypało.
Sędziowie nie potrafią liczyć
O wszystko można było posądzać naszych mistrzów, tylko nie o słabą odporność nerwową, tymczasem w Lublanie dali się wyprowadzić z równowagi w kluczowym momencie pierwszego seta. Sędziowie nie umieli policzyć do czterech i wbrew przepisom po czwartym właśnie odbiciu piłki zaliczyli punkt ekipie włoskiego trenera Alberto Giulianiego. Nasi zawodnicy stracili przewagę i seta, który już pewnie zapisywali po swojej stronie. Później sprawiali wrażenie, jakby nie otrząsnęli się po tym błędzie.
Słabo zagrała cała reprezentacja – razem z Leonem. Tragedii nie ma. Podstawowy cel na ten rok to kwalifikacja olimpijska i to się udało. Teraz zobaczymy, jak Vital Heynen, jego współpracownicy i podopieczni radzą sobie w kryzysowej sytuacji. W sobotę będzie niezła okazja – mecz o brązowy medal ME.