O tym, że mają u siebie diament, Polacy dowiedzieli się z amerykańskich mediów. Patrycja Bereznowska okazała się najlepszą biegaczką w historii jednego z najbardziej ekstremalnych biegów na świecie. W Polsce zaczęło się sprawdzanie, kto to taki. Sam zacząłem szukać. Z Facebooka dowiedziałem się, że do Stanów wyjechała dzięki zbiórce wśród znajomych i że biegnąc, wspierała fundację dla osób dotkniętych depresją. Bardzo chciałem poznać kogoś, kto mając 44 lata na karku, przebiega 217 km w 40-stopniowym upale w Dolinie Śmierci. Dystans, który mnie potrafi zmęczyć za kierownicą wygodnego i klimatyzowanego auta.
Prezesa Polskiego Związku Lekkiej Atletyki Henryka Olszewskiego złapałem właśnie za kierownicą. Dlatego na początku nie zdziwiłem się, że nie widział, o kogo pytam.
Patrycja Bereznowska. Opłaca w pana związku składki od sześciu lat.
– Proszę pana, w związku składki opłaca wielu ludzi.
A ilu zdobywa dla pana złote medale?
– Mniej, ale nie narzekam.
Tych pan powinien chyba kojarzyć. Bereznowska to mistrzyni świata.
– Jak nie w dyscyplinie olimpijskiej, to nie kojarzę. Nam płacą za olimpijczyków. Taki model. A ta Berezkoska to w czym wygrywa?
Bereznowska. Ultramaratony, biegi 24-godzinne. Takie tam.
– Ciężki temat.
No, ciężko to pewnie przebiec.
– Ciężki temat, bo po co w ogóle to biegać? Pan myśli, że to jest zdrowe? Młodzieży tego nie polecamy. Kolana zajechane, zdrowie zniszczone. My realizujemy politykę Ministerstwa Sportu. I trzymamy się możliwości, jakie ma nasze państwo.
Bereznowska przekracza możliwości człowieka.
– A pan mój czas.
Napieraj
Na odpowiedź na facebookową prośbę o spotkanie od samej Bereznowskiej czekałem długo, w międzyczasie oglądając kolejne wywiady.