Ludzie i style

A ja sobie się bawię

Disco polo wkracza na salony?

Sebastian Winkler „Plusk”, praca stworzona specjalnie na wystawę „Disco Relaks”. Sebastian Winkler „Plusk”, praca stworzona specjalnie na wystawę „Disco Relaks”. Przemysław Walczak/Muzeum Etnograficzne w Warszawie
Ukazały się właśnie dwie poważne książki poświęcone disco polo. Zjawisko stało się też tematem wystawy w warszawskim Muzeum Etnograficznym. Czy to oznacza pełną nobilitację nurtu?
Płyta zespołu Bayer Full, 2001 r.Edward Koprowski/Muzeum Etnograficzne w Warszawie Płyta zespołu Bayer Full, 2001 r.
„Królowa disco polo” Shazza (Magdalena Pańkowska) na okładce „Playboya”, 2000 r.Marquard Media Polska „Królowa disco polo” Shazza (Magdalena Pańkowska) na okładce „Playboya”, 2000 r.

Osobliwa estetyka disco polo, dopieszczana w ostatnich latach przez partyjno-rządową TVP, ma za sobą ponad ćwierć wieku historii. Jej pierwsi reprezentanci od dłuższego już czasu cieszą się statusem klasyków gatunku, zaś rynkiem koncertowo-płytowym rządzi coraz śmielej nowe pokolenie wykonawców. Wiadomo, cała Polska zna Zenka Martyniuka (zaczęły się właśnie zdjęcia do filmu o jego życiu, który produkuje TVP – red.), zespoły Bayer Full, Boys, Skaner czy Weekend. Teledysk do hitu „Ona tańczy dla mnie” tych ostatnich jako pierwsza polska piosenka przekroczył na YouTube granicę 100 mln wyświetleń. A niedługo potem padły kolejne rekordy. Jak czytamy w książce „Nikt nie słucha. Reportaże o disco polo” Judyty Sierakowskiej, „teledysk do piosenki »Przez twe oczy zielone« Akcentu zadebiutował na YouTube 13 listopada 2014 r. W maju 2017 r. przekroczył sto milionów wyświetleń. (…) 15 maja 2019 ma już 167 milionów. (…) Sławomir – postać sceniczna wykreowana przez Sławomira Zapałę – ze swoim rockopolowym hitem »Miłość w Zakopanem« osiągnął 197 milionów już po dwóch latach od publikacji utworu na serwisie”. Czy takie liczby można zignorować?

Od sławetnej Gali Piosenki Chodnikowej, zorganizowanej w Sali Kongresowej w 1992 r., nie ustają dyskusje nad specyfiką i statusem disco polo. Telewizyjna transmisja rzeczonej Gali wywołała lawinę protestów, potem przez prasę przetoczyła się fala artykułów (były tu również publikacje POLITYKI): krytycznych, analitycznych, polemicznych, aż do końcówki starego milenium, kiedy to temat zdawał się wyczerpany, a gwiazdorzy disco polo często wracali na margines życia estradowego, z którego kiedyś startowali na wyżyny ogólnopolskiej kariery. Od kilku lat debata wraca, bo okazuje się, że już nie tylko festyny z okazji dni miast, ale i stołeczne juwenalia nie mogą się obejść bez koncertu disco polo, a najintensywniej oglądanym kanałem muzycznym w telewizji jest należące do Polsatu Polo TV, które od początku swojego istnienia, czyli od 2011 r., specjalizuje się w disco polo.

W ciągu ostatnich kilku lat podobnych kanałów przybyło, doszły do tego transmisje z festiwali, tematyczny talent show, a wreszcie serial paradokumentalny „Miłość w rytmie disco”. Cztery lata temu na ekrany kin trafił film Macieja Bochniaka „Disco polo” w gwiazdorskiej obsadzie, z Joanną Kulig, Tomaszem Kotem i Dawidem Ogrodnikiem. Bochniak potraktował tytułowy fenomen w konwencji komediowo-baśniowej, w której świat owej muzyki przedstawiony został niczym piosenkarski olimp skrzyżowany z rewią z Las Vegas. Niewiele ma to wspólnego z prowincjonalną siermiężnością i wiejskim weseliskiem, od których cała ta historia realnie się zaczęła. Coś się zmieniło w spojrzeniu na disco polo.

Oblężona inteligencja

Powrót debaty najlepiej kwituje zdanie z innej, wydanej w ostatnich tygodniach książki „Polski bajer. Disco polo i lata 90.” Moniki Borys: „Disco polo to biała plama zarówno w historii polskiej muzyki, jak i w analizach obyczajowości polskiego społeczeństwa”. I jeszcze jedno: „Historia disco polo to niewystarczająco dotąd rozpoznana rewolucja kulturalna, która miała swój wymiar polityczny, społeczny i estetyczny”. Rzeczywiście, do niedawna przeważał pogląd, wedle którego twórczość muzycznych amatorów z Podlasia, Żyrardowa i Sochaczewa czy naiwnych imitatorów eurodance’u z Wielkopolski to nic innego jak uboczny produkt transformacji, której skutkiem było między innymi wprowadzenie zasady podaży i popytu w sferę kultury. Za PRL gust ludowy był tylko częściowo zaspokajany, na przykład przez fonografię „pocztówkową”, choć dominował choćby w obrębie folkloru weselnego.

Po 1989 r. lud brutalnie dowiódł swoich preferencji, awansując muzyczną estetykę owego folkloru do rangi pełnoprawnego segmentu kultury konsumpcyjnej. Co więcej, wzrastająca popularność disco polo dawała publiczności dyskotek spod Białegostoku czy Mińska Mazowieckiego poczucie swego rodzaju dumy z faktu, że autonomicznie wybrana, a nie narzucona z zewnątrz muzyka zdobywa należne uznanie. Okazało się nagle, że można się nie wstydzić swojego, nie sprowadzać popkultury do anglosaskich szlagierów, ale bawić się przy skocznych melodiach piosenek pisanych przez chłopaków z sąsiedztwa. Emblematycznym tekstem tego awansu swojskości może być wczesny przebój Boysów z frazą: „A ja sobie się bawię/W Prostkach na zabawie/Wszyscy mają w czubie/A ja sobie się bawię”. Jak powiadał przewodniczący Mao, „miasto jest oblegane przez wieś” – w przypadku disco polo wspomniana Gala w Sali Kongresowej była tego pierwszym, ale nie ostatnim przejawem.

Kiedy myślimy o burzy, jaką wywołała w Polsce ekspansja disco polo, warto przypomnieć, co o istocie kultury popularnej pisał pod koniec lat 80. John Fiske. Otóż angielski badacz i teoretyk widział w niej przede wszystkim domenę „znaczeń i przyjemności” funkcjonujących wśród klas niższych. „Kultura popularna w każdej formie jest walką, zmaganiem o znaczenie doświadczeń społecznych, o własne ja i jego relacje z porządkiem społecznym oraz o teksty i towary w tym porządku funkcjonujące” – pisał Fiske. On co prawda odnosił to wszystko do kontekstu wyznaczanego przez kapitalizm o długiej tradycji, ale można uznać, że również i w PRL wszelkie ekspresje samorodne, podobnie jak praktyki przekształcania narzucanych przez kulturę masową treści, konfrontowały się z porządkiem ustalanym przez władzę na podobnej zasadzie, jak to się działo np. w Anglii w przypadku kultury robotniczej czy młodzieżowej. W III RP rolę strażnika „prawomocnego gustu”, czyli de facto hegemonii kulturowej, wzięła na siebie inteligencja, dla której zadaniem pierwszoplanowym stało się włączenie Polski w zachodni krąg cywilizacyjny. A disco polo zdradzało wprost wschodnie, a nie zachodnie inklinacje estetyczne.

Trop prowadzi na Wschód

Lider zespołu Skaner Robert Sasinowski w książce Judyty Sierakowskiej mówi, że w disco polo chodzi o połączenie melodyki wschodniej z instrumentarium zachodnim. Zdaniem Moniki Borys disco polo „to muzyczna hybryda, wypadkowa weselnych obyczajów, amatorskich pasji muzycznych, inspiracji zachodnią elektroniką i melodiami zza wschodniej granicy”. Wszystko jednak wskazuje, że wschodniość, czyli Rosja, Białoruś, nieco mniej Ukraina, nadaje ton i zdecydowanie przeważa nad zachodniością, która w dodatku koncentruje się co najwyżej na inspiracjach eurodance’owych z Włoch i Niemiec (ów Zachód ma zatem charakter kontynentalny przeciwstawiony anglosaskiemu). Dość powiedzieć, że podlaskie disco polo garściami czerpało z rosyjskiego i białoruskiego popu, a wzorcem megahitu zarówno dla wykonawców, jak i słuchaczy pierwszej fali discopolowców była piosenka „Biełyje rozy” radzieckiego boysbandu Łaskowyj Mir.

W 1996 r. zespół Skaner wygrywa I Ogólnopolski Festiwal Muzyki Disco Polo. Nagrodę otrzymuje za piosenkę „Nadzieja”, której melodia wzięła się z radzieckiej kompozycji „Wiesna” autorstwa Wiaczesława Janki. Sasinowski tłumaczy to tak: „My jesteśmy z Podlasia i wiele tych melodii funkcjonuje, przynajmniej wtedy funkcjonowało, w obiegu ludowym. Poza tym przyjeżdża dużo osób z Rosji, Białorusi. Do nas nawet jak dziś przyjedziesz do galerii handlowej w sobotę, to jedna trzecia puszczanych tam numerów jest białoruska”. Sierakowska w odautorskim komentarzu dodaje, że muzyków inspirował pracujący w discopolowej wytwórni płytowej Green Star Białorusin Igor Giro, o którym cytowany w książce Sasinowski mówi, że „miał tematów całą lodówkę (…). No, sporo takich hiciorków było dość mocno zainspirowanych wschodnimi rzeczami”. Nowsze zespoły też nie są od tego wolne. Ot, choćby przebój „Kocham się w tobie” grupy Piękni i Młodzi okazał się, co wytknęli internauci, plagiatem piosenki „Karaoke” rosyjskiego zespołu Band’Eros.

Teraz, kiedy Zenek Martyniuk chodzi w glorii idola prezesa TVP Jacka Kurskiego i śpiewa wspólnie z Marylą Rodowicz, a Marcin Miller z Boysów nie tylko gra na juwenaliach, ale i bywa zapraszany do programu Kuby Wojewódzkiego (TVN), disco polo nie może być uznawane za marginalną niszę. Postrzegane jest raczej – o co zwolennicy gatunku od zawsze zabiegali – jako zjawisko analogiczne do amerykańskiego country. I faktycznie – jak przypomnimy sobie słynny film Roberta Altmana „Nashville” o manifestowanym na estradzie konformizmie politycznym, wynikającym z przekonania, że jest się solą ziemi i depozytariuszem narodowej tożsamości – disco polo dzisiejsze, przynajmniej to w wydaniu „klasyków gatunku”, wydaje się w całej pełni częścią kultury dominującej. I nie chodzi już nawet o współbieżne z polityką PiS antygejowskie wypowiedzi lidera Bayer Full Sławomira Świerzyńskiego i jego manifestacyjne odejście z PSL, w którego kampaniach wyborczych wcześniej brał udział, ale o autodefinicję całego nurtu jako tradycyjnego, patriotycznego i negatywnie nastawionego do zdemoralizowanego zgniłego Zachodu.

Radość tropików

Problem w tym, że w ciągu prawie trzech dekad swojego istnienia ów nurt zdążył się podzielić na przynajmniej kilka mniejszych i większych strumieni, przy czym najważniejsze wydają się dwa kryteria podziału: pokoleniowy i genderowy.

O tym, że do głosu dochodzi nowa generacja, wszyscy – także ci spoza grona fanów disco polo – przekonali się w momencie triumfu zespołu Weekend i jego hitu „Ona tańczy dla mnie”. Choć wokalista i założyciel zespołu miał już w tym czasie 36 lat, jego odbiegający od discopolowego standardu wygląd (kolczyki, hiphopowy dres), podobnie jak nowoczesna aranżacja utworu postrzegane były w kategoriach estetycznego przełomu: Weekend okazywał się zdecydowanie bardziej miejski niż wiejski. Kiedy ogląda się teledyski na Polo TV, zastanawiać może, jak wiele z nich kręconych jest w naturalnych plenerach ulubionych „turystycznych destynacji” Polaków: w Chorwacji, Egipcie, na Majorce, w Grecji. Występujący tam muzycy, tancerze i modelki wyglądają trochę jak młodsza część bohaterów polsatowskiego serialu dokumentalnego „Pamiętniki z wakacji”. Niby tak jak rodacy w ciepłych krajach, choć bardziej „zrobieni”, wyluzowani, modniejsi.

Na okładce składanki zespołu Bayera „Promo 2019” mamy szeroko uśmiechniętego młodego człowieka w przeciwsłonecznych ray-banach, z podgoloną precyzyjnie fryzurą à la Patryk Jaki, w przepisowo rozpiętej pod szyją białej koszuli w czarne kropki. Za nim rozciąga się gładka tafla subtropikalnej zatoki, kończącej się brzegiem porośniętym palmami. Oto typowe dziś hedonistyczne wyobrażenie rajskiego relaksu: już nie wiejska dyskoteka, ale plaża nad ciepłym morzem. No i seks… dużo, dużo seksu.

Poczciwe „Majteczki w kropeczki” czy „Bara, bara, bara” sprzed dekad to zaledwie wstydliwa metafora cielesnych uciech w porównaniu ze współczesnymi piosenkami w rodzaju „Banana” zespołu Power Play, który wyśpiewuje tekst z refrenem „chodź, chodź moja kochana/dam, dam, dam ci banana”. Jeden z przepytywanych przez Judytę Sierakowską weteranów disco polo oburza się: „Dalej mnie wkurza ten gatunek teledysków klubowo-burdelowych, dziwkarsko-burdelowe klipy, z dziwkarskimi, kurewskimi tekstami. Piosenka traktująca głównie o dymaniu to nie jest disco polo! (…) Disco polo jest o uczuciu, o trzymaniu się za rękę, o fajnej dziewczynie, o niebieskich oczach, o lecie w Kołobrzegu, o miłości”.

Faktycznie, można powiedzieć, że piosenki „pierwszej fali” oscylowały między pruderyjną oficjalnością cepeliady a rubasznością postludowych zespołów polonijnych w rodzaju Małego Władzia czy bardziej współczesnych Polskich Orłów („Cztery razy po dwa razy”), natomiast te dzisiejsze wyraźnie nawiązują do przygodnego seksu kojarzonego z rozwiązłym clubbingiem. Ciekawe, że ta zmiana odbywa się równolegle ze zmianą charakteru samej muzyki, świadomie mieszającej style (Power Play flirtuje i z rockabilly, i ze starym rock’n’rollem), nagrywanej w odpowiednio wyposażonych studiach. Kto wie, może to już wyraźny zwiastun końca gatunku, jaki znamy?

Feminopolo

Podobnie można patrzeć na obecność kobiet w disco polo. Na otwartej w październiku wystawie „Disco Relaks” w Muzeum Etnograficznym w Warszawie jest fragment ekspozycji zatytułowany „Feminopolo”. Bohaterkami są „królowa disco polo” Shazza (Magdalena Pańkowska), Tia Maria (Agnieszka Andrzejewska), Lolita (Danuta Stankiewicz), La Strada (Katarzyna Zawadzka), Venus (Anna Niedziałkowska), a także Magda Durecka i Renata Dąbkowska, które próbowały swoich sił także na scenie mainstreamowego popu. Z wystawowej informacji można się dowiedzieć, że „w utworach tych artystek wizja miłości nie jest sentymentalna i romantyczna, ale przede wszystkim zmysłowa. Ich discopolowe manifesty są ożywczym powrotem do materialności i cielesności”.

Teraz zmysły publiczności rozbudza założony w 2016 r. tercet Top Girls. Angelika Żmijewska, Paula Karpowicz i Justyna Lubas początkowo miały się nazywać Topless Girls (taką nazwę podrzucił Robert Kiełczewski, dyrektor wytwórni Green Star, dla której dziewczyny nagrywają), co dość dobrze pokazuje, jaki jest status kobiet w świecie disco polo. I ten pierwszy discopolowy girlsband nie tyle może przełamuje męsko-szowinistyczne stereotypy funkcjonujące w tym świecie, ile stara się – trochę jak Madonna na początku kariery – przebić z dość jeszcze nieśmiałym przesłaniem dziewczęcej (kobiecej) podmiotowości. Choćby w piosence „Nie jestem taka”: „Tylko imprezy i lans, co weekend wpadasz/W ten trans/Koledzy ważniejsi są, duma dwa stery ma/Powiedz mi, gdzie w tym ja? (…) Zapomnij, ja nie jestem taka/Zmień się szybko, bo wiesz, życie zbyt krótkie jest/Ja chcę mężczyzny, nie chłopaka”.

Wiele wskazuje, że dzisiejsza władza i jej menedżerowie od mediów i kultury trochę spóźnili się z ostentacyjnym faworyzowaniem dotychczasowych gwiazdorów nurtu, debiutujących przeważnie u początków III RP. Owszem, Zenek Martyniuk wciąż śpiewa o „oczach zielonych”, stateczny Marcin Miller w piosence o wolności wciąż przestrzega przed nadmierną samowolą i chwali „dziewczynę młodą”, Sławek Świerzyński wciąż przekonuje, że wszyscy Polacy (no, może poza gejami, biorąc pod uwagę jego poglądy) to jedna rodzina… Tyle że świat się zmienia. Zmienia się też publika tej szczególnej odmiany kultury ludu, jaką było (i trochę jeszcze jest) disco polo, które znalazło się w głównym nurcie przemysłu rozrywkowego i straciło walor ludowej opozycji wobec „kulturowego kanonu”. Słuchacze Power Playa czy Czadomana nie mają nic przeciwko tekstom o seksie bez zobowiązań, fani (a zwłaszcza fanki) Top Girls dowiadują się, jak niegdyś słuchaczki Cyndi Lauper, że dziewczyny też lubią się zabawić i nie zadowala ich rola zabawki dla faceta. A wielkie hangary dawnych dyskotek odchodzą w cień historii, zastępowane przez kluby, w których wieś znów usiłuje jednoczyć się z miastem.

Polityka 45.2019 (3235) z dnia 05.11.2019; Ludzie i Style; s. 78
Oryginalny tytuł tekstu: "A ja sobie się bawię"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną