Niespełna 48 godzin temu władze Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego poinformowały, że dają sobie cztery tygodnie na podjęcie ostatecznej decyzji w sprawie terminu organizacji najbliższych igrzysk. Wiara w to, że uda się je zorganizować jeszcze w tym roku, stopniała błyskawicznie. A jedyny sensowny termin to lato 2021. Z zastrzeżeniem, że wciąż mamy do czynienia z trybem przypuszczającym.
Czytaj też: Polska wioślarka o życiu w czasie pandemii przed olimpiadą
Koronawirus zawiesił sport
Właściwie już od niedzielnego wieczoru, gdy komitety olimpijskie Kanady i Australii ogłosiły, że nie wyślą swoich sportowców do Tokio w pierwotnie przewidzianym terminie (czyli na przełomie lipca i sierpnia), było jasne, że decyzja o odroczeniu igrzysk jest kwestą czasu. Tym bardziej że apele o jednoznaczne stanowisko płynęły do MKOl od wielu lokalnych komitetów olimpijskich, m.in. od polskiego. Uzasadniano, że trzeba skończyć z niepewnością, stanem zawieszenia, w którym utknęli sportowcy.
Nie chodzi już nawet o to, że trudno – nie wiedząc, na kiedy dokładnie szykować szczyt formy – przygotować plany treningowe. Ale sportowcy znajdują się w kwarantannach, obiekty sportowe zamknięte na cztery spusty, blokada na wyjazdy zagraniczne położyła kres wyjazdowym zgrupowaniom, nieodzownym do budowania formy krok po kroku. Zamarła rywalizacja, a wraz z nią system kwalifikacji olimpijskich, czyli przepustek do Tokio. Trwanie przy utopii, że letnie igrzyska w Japonii da się przeprowadzić, nie miało najmniejszego sensu.
Czytaj też: