Skąd u nas ta słabość do zapachowej słodyczy? Może to efekt kolektywnej pamięci olfaktorycznej i sięgające Rzeczpospolitej szlacheckiej zapatrzenie w pachnący ciężko Orient? Może głód z przeszłości i skojarzenie zapachu wanilii z luksusem, a może Proustowska potrzeba powrotu do dzieciństwa? Nie jesteśmy jedyni, bo choć na Dalekim Wschodzie pachnidła zbyt słodkie i agresywne uchodzą za nieeleganckie, w światowej branży perfumiarskiej od pojawienia się w 1992 r. „Angel” Thierry’ego Muglera perfumy gourmand (fr. łasuch) sprzedają się najlepiej.
Co prawda w niszy każdy kraj ma trochę inne zapachowe preferencje, ale globalizacja i reklama robią swoje. – Nowością na tegorocznych targach perfum w Mediolanie były nuty wytrawnego jedzenia, np. warzyw, ale jednocześnie stale powracają te stare, z tym że w innych odsłonach, jako neoszypr czy neofougère – zauważa bloger Rafał Janta (charlienose.pl). Zaskoczeniem może być tryumfalny powrót róży, która przez lata uważana była za babciną i banalną, a teraz stała się podstawą nieoczywistych kombinacji i w wersji z paczulą awansowała na jeden z ulubionych zapachów młodych paryżanek.
– W świecie zapachów mocno mieszają media społecznościowe. Influencerzy potrafią z dnia na dzień wprowadzić perfumy niszowe do mainstreamu, co napędza produkcję ich tańszych klonów – zauważa blogerka Katarzyna Kamińska (edpholiczka.pl). Nowym zjawiskiem jest zbliżanie się tych dwóch światów. – Pachnidła rzemieślnicze zaczynają przypominać mainstreamowe, a zapachy wielkich firm perfumiarskich skręcają w stronę niszy – podkreśla Rafał Janta. Nadal jednak istnieje jedna różnica: podczas gdy nisza nie dzieli zapachów na płcie, uznając, że kobieco można się czuć także w męskiej lawendzie, a męsko w damskiej róży, w drogeriach sieciowych nadal znajdziemy oddzielne półki z perfumami dla pań i panów.