Szukać płynności, znaleźć flow
Stawaj poza ścieżką, ustępuj szybszym. Singletracki: to dla nich wynaleziono rower górski
Po co jeszcze wymyślono singletracki? Po to, żeby zwiększyć zawartość góry w górze. Te inteligentnie poprowadzone jednokierunkowe ścieżki tak sprytnie wiją się po wzniesieniach, tak trawersują zbocza, otwierają się i zamykają na krajobraz, że czasem prowokują wrażenie, że góra dostała nowych wymiarów – jakby rozrastała się fraktalnie, szczelniej niż inne obiekty wypełniając trzy wymiary.
Wymyślono je po to, by raz na zawsze wyjaśnić, na czym polega różnica między energią potencjalną i kinetyczną – oraz jak są ze sobą nierozłącznie związane. Jedna zawsze zmienia się kosztem drugiej. W tym kontekście wspinanie się pod górę to zatem nie zwykły mozół, a inwestycja. Proces zdobywania kapitału energii, którą można twórczo wykorzystać podczas zaskakująco długiego zjazdu.
Trasy sztuczne, utwardzone, zaprojektowane z myślą o prędkości, dają szansę dotrzeć do punktu startu możliwie bezboleśnie. Stamtąd wiodą w dół, a kolejne, lekkie już podjazdy służą temu, by paroma obrotami pedałów tylko uzupełnić pęd i szukać płynności – znaleźć flow. Trasy naturalne są zwykle bardziej wymagające, każą doskonalić technikę pokonywania kamieni i korzeni.
Single tworzy się po to, by uczynić niemal namacalną bardzo szczególną zasadę względności. Nawet niewielka prędkość na biegnącej przez las wąskiej, nierzadko dwudziestocentymetrowej ścieżce, daje wrażenie pędu, nieosiągalne na zwykłej drodze – i na otwartej przestrzeni.
Singletracki wynaleziono również po to, by uświadomić, jak ważne są interakcje sił. Na przykład tej odśrodkowej i grawitacji. Sprawne pokonanie profilowanego zakrętu (bandy) możliwe jest tylko po osiągnięciu dostatecznej prędkości, wybraniu toru dalekiego od pierwotnej intuicji, blisko górnej krawędzi – i zaufaniu, że bezwładność zrobi, co do niej należy.