Już w czasach prehistorycznych na pierwszy rzut oka było wiadomo, kto jest kim w osadzie – po tym, co nosi. W dzisiejszym świecie fast fashion i dramatycznych kontrastów estetycznych – bo równocześnie zachęcani jesteśmy do praktykowania stonowanego quiet luxury i krzykliwego endorfin dressing – nic się nie zmieniło. Jak mawiała francuska pisarka i polityczka Françoise Giraud, ubranie jest „sumą znaków, za pomocą których przekazujemy otoczeniu informacje o naszych zarobkach, sytuacji materialnej, a również o naszej rzeczywistej lub wyimaginowanej roli w społeczeństwie”.
Wystarczy rozejrzeć się po ulicy i poczytać, co ludzie mają napisane na koszulkach, które noszą. Może to być dobre ćwiczenie i z myślenia analitycznego, i z wyobraźni, chociaż czasem koszulki – jak te sygnowane przez brytyjską projektantkę Katharine Hamnett – bywają w swoim przekazie wybitnie jednoznaczne. Przypomnijmy, że to ona na spotkanie z Margaret Thatcher założyła T-shirt z napisem „58 proc. nie chce pershingów” – chodziło o sondaż, z którego wynikało, że europejscy obywatele, inaczej niż ich polityczni reprezentanci, nie chcą, by rakiety z ładunkiem atomowym krążyły po kontynencie. Hamnett w 2003 r., gdy trwał konflikt zbrojny w Iraku, wypuściła na wybieg modelki, które na klatce piersiowej nosiły hasło „Stop war, Blair out”.
Tak właśnie polityka przenika do włókna tkanin i idzie na ulice, czasem działając mocnym hasłem, czasem operując bronią mniejszego kalibru, ale równie efektywną – symbolem. W ostatnich miesiącach, po terrorystycznym ataku Hamasu na Izrael 7 października 2023 r. i w odpowiedzi na bombardowania przez Izrael Strefy Gazy z wieloma cywilnymi ofiarami po stronie palestyńskiej, na ulice zachodnich miast wróciła arabska chusta: kefija.