Chodź tuk-tukiem
Nie mają dobrego piaru, hałasują jak stado bizonów. Tak, chodaki wracają do łask
Mowa o drewniakach. Chociaż gdy pada hasło, że drewniaki – zwane także chodakami – są znowu w modzie, nie towarzyszy temu wybuch entuzjazmu. Pojawiają się raczej pełne dystansu lub słabo ukrywanej niechęci komentarze w stylu: „znowu?”. Tak, te buty nie mają dobrego piaru, chociaż i tak pokonały gigantyczną drogę, jeśli chodzi o zmianę wizerunku od czasów swojego poczęcia w średniowiecznych Niderlandach do wdrapania się na szczyt, czyli wybiegi takich luksusowych marek jak Hermès. Wyśmiewane, pomawiane o brzydotę i niewygodność drewniaki pojawiają się w tegorocznych zestawieniach najmodniejszych butów sezonu – od Londynu po Nowy Jork.
Opowieść o nich to tak naprawdę kolejny rozdział czy może raczej bitwa między wygodnym a ładnym, komfortowym i wyrafinowanym. Bo jednak przywykło się modę łączyć z subtelną, delikatną formą – tu myślimy o szpilkach, szyfonach, koronkach, nawet chanelowskie tweedy wyglądają lekko – a nie z trepem, który wali w chodnik czy klepkę z hałasem podobnym do tego, jaki wydaje stado bizonów. A jednak. Na wybiegu domu mody Chloé, który kochają modne, nieco alternatywne dziewczyny – zresztą z wzajemnością – pojawiły się drewniaki.
Projektantka Chemena Kamali proponuje je w wersji, którą dobrze znamy, czyli łączącej drewnianą podeszwę, czy też koturn, z metalem i skórą, oraz w wyciętej, gdzie odkryta jest nie tylko pięta, ale i część śródstopia. Te pierwsze idą w parze z dżinsami, te drugie – ze zwiewną mini z przeskalowanymi rękawami, co wizualnie odejmuje ciężaru butom. Czy to istotne? Tak, jeśli chcemy dalej tropić, jak wyglądają strategiczne ruchy w wojnie chodakowo-stylowej.
Najpierw chodaki, jeszcze w latach 60., zaatakowały stopy takich europejskich elegantek jak Brigitte Bardot czy Jane Birkin, i to w formie zakamuflowanej, bo sandałowej – drewniane podeszwy towarzyszyły paskom z naturalnej skóry – a potem dotarły na ziemie amerykańskie.