Zastrzyk szczęścia
Ozempik, czyli zastrzyk szczęścia. Ludzie się dziwią, bo wyglądają... starzej
Znawcy mody wiedzą, że podlega ona ciągłym przemianom. Jednak trendy zmieniają się również w dziedzinach, które nie kojarzą się z przelotnym zamiłowaniem do jakiegoś stylu. Przemijającą popularnością cieszą się na przykład niektóre leki, nazywane oficjalnie wonder drugs, które nie są po to, by ratować czyjeś zdrowie, lecz by konsumenci czuli się po nich szczęśliwsi. I nie chodzi tu o następców Prozacu, okrzykniętego kiedyś na wyrost – też na fali mody – pigułką szczęścia. Szczęście ze zdrowiem idzie po prostu w parze, a odkąd Światowa Organizacja – nomen omen – Zdrowia ukuła dla niego postępową definicję społecznego i umysłowego dobrostanu, utwierdziła nas w przekonaniu, że nie tylko brak choroby jest jego gwarantem, lecz właśnie dobre samopoczucie. A czy mogą je mieć mężczyźni, którzy tracą przedwcześnie włosy, skarżący się z wiekiem na seksualną niemoc, albo kobiety, którym po czterdziestce przybywa w pasie?
Popyt na wonder drugs wykracza więc poza zapotrzebowanie i tak niemałych grup pacjentów, którzy faktycznie po te leki powinni sięgać z uwagi na uwarunkowania medyczne. Różne przyczyny łysienia, impotencja mężczyzn z cukrzycą, chorobliwa otyłość związana z ryzykiem śmiertelnych zawałów serca – to są stany, w których z wonder drugs rzeczywiście jest pożytek, niezależnie od działań niepożądanych, na jakie przy każdej terapii trzeba być przygotowanym. Bo przecież nawet tabletki szczęścia, jeśli nie są nic niewartymi suplementami, ingerują w procesy hormonalne (jak finasteryd na porost włosów), naczyniowe (jak sildenafil na zaburzenia potencji) czy metabolizm (jak większość leków odchudzających). I choć przynoszą efekty, to za cenę rozmaitych powikłań, z których konsumenci zaczynają zdawać sobie sprawę dopiero po pewnym czasie.