Myć czy nie myć
Myć się czy nie myć. Celebryci przyznają: biorą prysznic raz na tydzień. Albo rzadziej
Gwiazdor brytyjskich mediów i prezenter telewizyjny Jonathan Ross nie musi zabiegać o autoreklamę, ale niedawno trafił na pierwsze strony gazet za sprawą szczerego wyznania dotyczącego higieny. „Biorę prysznic rzadziej niż raz w tygodniu” – obwieścił światu, dodając, że również dla jego żony regularne mycie ciała jest stratą czasu. Czy skutki awersji rodziny pana Rossa do wody z mydłem mogą być interesujące także dla wszystkich tych, którzy nie muszą spędzać z prezenterem czasu w studiu ani podróżować z nim zatłoczonym autobusem po pracy? Okazuje się, że tak. Wypowiedź Rossa sprowokowała dziennikarzy, węszących – nomen omen – za naukowymi tematami, do poszukiwań odpowiedzi na pytanie, co nauka ma dziś do powiedzenia w kwestii codziennych kąpieli. Skoro z powodów ekologicznych każe się nam racjonować wodę do podlewania ogródków, czy nie byłoby zdrowiej oszczędzać ją pod prysznicem?
Otóż rzeczywiście z medycznego punktu widzenia łatwiej znaleźć przeciwwskazania do mycia skóry niż zalety tego rytuału. Pod wpływem mydła skóra staje się sucha i podrażniona, pozbywamy się jej wierzchniej warstwy łojowej, która może zabezpieczać przed wnikaniem zarazków w głąb. Liczne badania naukowe doceniają obecność mikrobioty nie tylko w całym organizmie, ale też na nim – to tysiące drobnoustrojów, które żyją z nami w symbiozie i wpływają na funkcjonowanie wielu organów. A skóra też jest narządem (i to wielkim, można by nią przykryć stół o wymiarach 1,5 m kw.), więc utrzymywanie na niej warstwy sebum w równowadze z pożądanymi bakteriami może przynieść – zdaniem badaczy z Harvardu, Cleveland Clinic czy Ohio State University – więcej korzyści niż strat. Układ odpornościowy potrzebuje stymulacji, skóra stanowi jego istotny element, więc wyjaławianie jej podczas kąpieli może go tej aktywności pozbawiać.