Już prawie 2 tysiące osób ewakuowano z terenów zagrożonych powodzią na południu Polski. Najgorsza sytuacja jest na dorzeczach Odry i Wisły, a więc na Śląsku i w Małopolsce. Stany alarmowe w dorzeczu Wisły zostały znacząco przekroczone na 60 wodowskazach i 30 w dorzeczu Odry. Są pierwsze ofiary śmiertelne. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji zapewnia, że sytuacja jest pod kontrolą.
Zjawisko naturalne, z którym mamy obecnie do czynienia, nazywane jest tak zwaną powodzią opadową. W Polsce powodzie tego typu zdarzają się głównie wiosną i latem. I przede wszystkim na południu, na obszarach górskich i bliskich górom, na których występuje tak zwany efekt orograficzny (na obszarach górzystych zawsze więcej pada niż na nizinach). Długotrwałe i obfite opady – do 500 mm, czyli 50 litrów na metr kwadratowy – powodują, że ziemia nie chłonie wody. Tym bardziej, że wcześniej przyjęła jej dużo po roztopach. Nadmiar wody spływa do najbliższych kanałów, strumieni i koryt rzek. W ten sposób niewielkie potoki i dopływy zmieniają się w żywioł, który niszczy na swojej drodze wszystko. A ponieważ potoków i małych dopływów ani się nie reguluje, ani nie obudowuje wałami, mogą one swobodnie wylewać. Tak dzieje się obecnie na Śląsku, w Małopolsce i na Pokarpaciu.
Jednak jeśli intensywne opady utrzymają się, tak zwane kulminacyjne fale powodziowe na dużych rzekach mogą stworzyć ogromne zagrożenie, jak podczas słynnej powodzi tysiąclecia w 1997 roku. Ucierpiał wtedy cały Śląsk, w tym Wrocław, Opole, Kłodzko i inne duże miasta. Życie straciło 55 osób. Powodzie podobne do tysiącletniej zdarzały się już wcześniej: w latach 1934, 1844, 1803. Zawsze na południu kraju.
Opady i woda z Czech
Sytuację pogarsza fakt, że rzeki stanowią system naczyń połączonych.