Żywot ambitnego uczonego do najlżejszych nie należy. Ceniony wśród kontynuatorów tradycji Arystotelesa Max Tegmark z Massachusetts Institute of Technology zwierzał się dwa lata temu na łamach magazynu „Discover”, że gdyby skupił się wyłącznie na swoich ulubionych Wielkich Pytaniach, skończyłby pracując w McDonaldzie. Opracował więc strategię doktora Jekylla i pana Hyde’a polegającą na tym, że ubiegając się o pracę, na szczycie listy swoich publikacji umieszczał te z głównego nurtu naukowych dociekań, a potem, po cichu i na stronie, zaspokajał zainteresowania bardziej filozoficznej natury (ten fizyk amerykański szwedzkiego pochodzenia badał na przykład ewentualność, że Wszechświat jest matematyką).
Fizyk może zostać rozerwany przez nieumiejętnie zdetonowaną teorię. Jeśli wyzwanie okaże się zbyt trudne, czasochłonne lub przekraczające dopuszczalny w środowisku akademickim limit kontrowersyjności, zakończy swą karierę jeszcze przed doktoratem. I stanie się tak nawet mimo powoływania się na słowa Paula Feyerabenda, austriackiego filozofa, który przekonywał, że nauka nie jest systemem, ale kolażem, i że pewna doza łobuzerstwa w metodach poznawczych jest konieczna do podtrzymania jej postępu. Na nic też zdadzą się argumenty, że Kartezjusz, Newton, Thomson i Joule motywowali swe hipotezy w sposób dalece irracjonalny, a mimo to z wielkim pożytkiem dla nauki.
Szczęśliwie pięć lat temu, podczas konferencji Amazing Light: Visions for Discovery, w Berkeley powołano do życia Foundational Questions Institute (FQXi), którego celem jest dodawanie otuchy podobnym jednostkom. Instytut jest wprawdzie wirtualny, ale, po pierwsze, w radzie naukowej zasiadają najtęższe umysły współczesnej fizyki i matematyki (m.