W pierwszych dniach jesieni dyrektor badań planetarnych NASA James Green proklamował okres od minionego października do sierpnia 2012 r. Rokiem Układu Słonecznego (RUS). Nie, nie ma tu żadnej pomyłki: chodzi o prawie dwukrotnie dłuższy od ziemskiego rok marsjański! Oficjalnym powodem tej inicjatywy jest czekające nas rekordowe nagromadzenie startów, przelotów, wejść na orbitę i lądowań – jednym słowem wszystkiego, co robią sondy planetarne. Tych kosmicznych atrakcji ma być w RUS aż trzykrotnie więcej niż w jakimkolwiek minionym okresie podobnej długości.
Co kometa ma w środku?
Odwołując się do roku marsjańskiego, NASA dyskretnie sugeruje, że czuje się w Układzie Słonecznym jak w domu. Trudno mieć jej to za złe – wśród kilkunastu wyliczonych przez Greena misji tylko jedna nie została zaplanowana w USA. Ale trudno też oprzeć się wrażeniu, że RUS ma podtekst wyraźnie piarowski: poprawia wizerunek agencji, mocno nadszarpnięty wskutek wycofania promów kosmicznych ze służby i jednoczesnej rezygnacji z programu Constellation (obejmującego m.in. załogowe loty na Księżyc, a w dalszej perspektywie na Marsa). W następstwie tych decyzji NASA przez dobrych kilka lat nie będzie dysponowała własnymi statkami załogowymi, co oznacza, że amerykańscy astronauci latający na Międzynarodową Stację Kosmiczną będą całkowicie uzależnieni od rosyjskich Sojuzów. Nie wgłębiając się w motywy ogłoszenia RUS, trzeba przyznać, że program zapowiedziany przez Greena wygląda naprawdę interesująco i nie zmienia tego fakt, że pierwsze wydarzenia mamy już za sobą.
4 listopada sonda Deep Impact przeleciała w odległości 700 km od jądra komety Hartley 2, fotografując jego powierzchnię i badając wyrzucane z niego gazy.