John Schofield z University of Bristol dość oryginalnie oswaja swoich studentów z pracą archeologa. Oprócz suchych wykładów o metodach stosowanych na wykopaliskach każe im na przykład opuścić salę i na korytarzu, gdzie czekali na zajęcia, poszukać śladów ich dziesięciominutowej obecności, zdokumentować je i opisać. Wyniki badań – kubki po kawie, papierek po czekoladce i książka – nie zaskakują, ale to dopiero wprawka. Innym razem Schofield, niestrudzony badacz reliktów współczesności, razem ze studentami zbadał Forda Transita, który służył przez 18 lat pracownikom miejscowego muzeum.
Najpierw przeanalizowali papiery wozu i przepytali jego użytkowników, potem rozłożyli na części, dokumentując i fotografując wszystko, co znaleźli. Sierść psa domowego oraz popsute dziecięce zabawki na podłodze paki dowodziły, że pracownicy muzeum wykorzystywali samochód do celów prywatnych, ale znalezione pod siedzeniem kierowcy fragmenty ceramiki, krzemiennych narzędzi oraz moneta z czasów wiktoriańskich potwierdziły, że Fordem jeździli też archeolodzy. Brak odcisków palców na wielu elementach konstrukcyjnych wskazywał, że samochodu nie montował człowiek (w 1991 r. w Wielkiej Brytanii pojawiły się pierwsze auta składane przez maszyny) – jest on zatem świadectwem czasów, gdy wielu robotników straciło pracę.
Czy te badania, opublikowane zresztą w prestiżowym czasopiśmie naukowym, mają sens? „Archeologia pozwala zrozumieć świat oraz życie ludzi – i to zarówno sprzed tysięcy lat, jak i z wczoraj, dlatego takie samo znaczenie ma badanie stanowiska z przełomu er jak Forda Transita” – tłumaczył Schofield niemieckiej popularyzatorce nauki Angelice Franz, autorce książki „Der Tod auf der Schippe” (Śmierć na szufli).