Weź jedno jajo, mikroskop, 2–5 ml nasienia, laboratoryjną szalkę i inkubator. Co wyjdzie? In vitro. Ale uwaga: to reakcja wybuchowa. Wrzenie wywołane przez dyskusję wokół zapłodnienia pozaustrojowego możemy wciąż na żywo obserwować w naszym kraju. Niedawno nie mniej gorące emocje poruszyły świat w związku z Nagrodą Nobla, przyznaną brytyjskiemu biologowi Robertowi Geoffreyowi Edwardsowi, ojcu tej metody. W całym tym zamieszaniu mało kto uświadamia sobie jednak, że rzecz dotyczy odkrycia sprzed 30 lat. A w świecie nauki to cała epoka. Co dzisiaj kryje się za tym tajemniczym in vitro? Dokąd, ukryci przed medialnym zgiełkiem w zaciszu laboratoriów, doszli uczniowie dr. Edwardsa? I czy dla lekarzy od płodności są jeszcze rzeczy niemożliwe?
Jajnik na rusztowaniu
Zapłodnienie poza organizmem kobiety? Wydaje się banałem przy tym, co właśnie zrobili naukowcy z amerykańskiego Women and Infants Hospital w Providence, Rhode Island. Wyhodowali sztuczny jajnik, w którym dojrzewają komórki jajowe – donosi fachowe pismo „Journal of Assisted Reproduction and Genetics”. Narząd wyrósł z osadzonych na cukrowym trójwymiarowym rusztowaniu niewielkich próbek tkanki jajnika pozyskanych od młodych kobiet. Potem w konstrukcji umieszczono niedojrzałe ludzkie jajo, całość podlano odpowiednimi hormonami i po kilku dniach jajo było gotowe do zapłodnienia.
To osiągnięcie docenią z pewnością osoby, które muszą poddać się leczeniu choroby nowotworowej. Chemio- i radioterapia są bezlitosne dla komórek jajowych drzemiących w kobiecych jajnikach. A próby zabezpieczania jajeczek wciąż pozostawiają wiele do życzenia. Bo choć komórki jajowe można przed terapią pobrać i zamrozić, kłopot polega na tym, że one tego za bardzo nie lubią. Ludzkie jajo jest duże, sporo w nim wody i proces kriokonserwacji często bezpowrotnie je niszczy.