Martyna Bunda: – Dzisiejsi wrocławianie pod względem genetycznym bardziej przypominają berlińczyków i wiedeńczyków niż Polaków ze ściany wschodniej. To prawda?
Prof. Tadeusz Dobosz: – Po części odpowiadają za to breslauerzy, którzy zostali po wojnie. Skoro nie dziwi nas, że jedna siódma ludności Lwowa to Polacy, że jakaś część ludności Wilna to Polacy, dlaczego tak niechętnie przyjmujemy do świadomości, że została także i część przedwojennej ludności Wrocławia? Niektórzy zostali, bo byli potrzebni – spece od kanalizacji, od sieci elektrycznej – więc tolerowano ich. Inni mieli jakieś polskie koneksje, polskie nazwiska. Wielu czuło się bardziej związanych z miejscem niż z narodowością i postarali się zostać.
Odradzano panu te badania.
Mówiono, że to nie ma sensu. Że dzisiejsi wrocławianie to są ludzie zewsząd, napływowi, więc niczego się nie dowiemy. Że jest sens badania ludności Kujaw, Wielkopolski – bo badając te populacje, dowiemy się, kim Polacy genetycznie są. A Wrocław? Tym bardziej musiałem zrobić te badania. Pomyślałem, że skupiając się na populacji takiej jak ściana wschodnia, oglądamy jedynie swoją przeszłość. A badając Wrocław, nastawiamy maszynę na skanowanie przyszłości. Bo cała Polska tak się kiedyś wymiesza, jak już wymieszał się Wrocław.
Może ci, co krytykowali, bali się o kruchą polskość tego miasta? Ilu musiało być tych breslauerów, żeby aż tak rozrzedzić polską krew?
To jeden z największych mitów, że formalne granice dzisiejszych państw stanowią jakieś granice dla genów. Otóż nie stanowią. Już porównując wyniki wrocławskie (badania ukończyłem w 2000 r.