Na początku XX stulecia na obecnych ziemiach polskich, głównie na Pomorzu Zachodnim, gniazdowało tylko 20 par bielików. Taki był efekt tępienia wszelkich drapieżników w dwóch poprzednich stuleciach. Wówczas odstrzeliwanie, trucie, niszczenie ich gniazd i lęgów było powszechne. Skandynawowie szczycili się, że rocznie odstrzeliwują 300 bielików, a Niemcy – powyżej 400!
Pierwszy wystąpił w ich obronie nasz rodak, znakomity ornitolog Władysław Taczanowski. W wydanej w 1860 r. publikacji „O ptakach drapieżnych w Królestwie Polskim” dowodził, że nie są tak szkodliwe, jak się powszechnie sądzi – wręcz przeciwnie, są pożyteczne, bo pełnią rolę selekcjonerów i sanitariuszy. Przekonywał, że trzeba je chronić również ze względu na ich piękno. „Czyż nie sprawia już w nas rozkoszy – pisał w swojej książce – widok pławiącego się w powietrzu orła, kani, uderzającego w wodę rybołowa i czyż rozkosz ta nie jest zdolna nagrodzić szkód, jakie te wspaniałe ptaki wyrządzają.
Komitet Ochrony Orła
Pierwsze rozporządzenie zabraniające odstrzału bielika wydały niemieckie władze dopiero w 1921 r. A rok później wprowadzono całkowitą ochronę tego gatunku, zakazując też ich trucia i łapania w sidła. U nas dopiero w 1938 r. ochronę ptaków drapieżnych wprowadzono na terenie ordynacji Zamoyskich. Wcześniej – tylko w sezonie 1895–96 – na samej Zamojszczyźnie zabito 1077 ptaków szponiastych, w tym aż 81 orłów!
Po wojnie, w 1952 r., minister leśnictwa wydał rozporządzenie, na mocy którego uznano bielika za gatunek prawnie chroniony. Wtedy na terenie Polski (głównie na Pomorzu i Mazurach) gniazdowało około 50 par. Na przełomie lat 60. i 70. ich liczebność wzrosła do 100, ale radość była krótka.