Nasza nadzieja narodziła się 410–460 mln lat temu, na przełomie dwóch starszych okresów paleozoiku, ordowiku i syluru, i miała postać najdziwniejszą z dziwnych. Gdyby ktoś chciał spotkać się oko w oko z pozostałościami tych paleontologicznych dziwadeł, którym najprawdopodobniej zawdzięczamy nasze gazowe marzenia, powinien odwiedzić wąwóz Prągowiec, niedaleko wsi Bardo w Górach Świętokrzyskich, gdzie w 1930 r. prof. Roman Kozłowski (zmarły w 1977 r.) odkrył najlepiej odsłonięte w Polsce, i jedno z ciekawszych na świecie, cmentarzysko graptolitów. Na rozpadających się w ręku płytkach łupków, budujących ściany wąwozu, można wypatrzyć czarne kilkucentymetrowe kreski. Tyle pozostało po graptolitach, władcach ordowickich i sylurskich mórz.
Gdyby nasze nadzieje na gaz z łupków miały się nie sprawdzić, byłaby to ze strony graptolitów czarna niewdzięczność. Te planktoniczne organizmy, zasiedlające staropaleozoiczne morza i oceany, mają wiele do zawdzięczenia Polakom, przede wszystkim właśnie prof. Kozłowskiemu, który opracował nowatorskie metody chemicznej preparacji skamieniałości. Napisano o nim, że polując na pozostałości różnych zagadkowych organizmów, rozpuścił tony skał, ale też potrafił odzyskać szczątki takich organizmów jak plechy glonów, grzyby, szkielety graptolitów, szczęki pierścienic, szkielety polipów krążkopławów i stułbiopławów, rurki mieszkalne pióroskrzelnych. To pracom profesora zawdzięczają graptolity awans ze „zwykłych” jamochłonów do półstrunowców – typu zwierząt, które już tylko krok dzieli od strunowców (znanym przedstawicielem tych ostatnich jest Homo sapiens).