Było to 300 lat temu. Pewien mieszkaniec Resiny, niewielkiej wówczas mieściny nieopodal Neapolu, postanowił wykopać studnię. Niemałe musiało być jego zdziwienie, gdy w kubełku z urobkiem z dna kilkunastometrowej dziury pojawiły się alabastrowe figurki oraz fragmenty marmurowych płyt i rzeźb. Wkrótce znaleziskami zainteresował się francuski książę Elbeuf (Emmanuel Maurycy lotaryński), który rozpoczął systematyczne poszukiwania. Tak światło dzienne ujrzały zabytki Herkulanum.
Ćwierć wieku później król Sycylii Karol III zlecił prowadzenie prac wykopaliskowych w miejscach, gdzie przeszło półtora tysiąca lat wcześniej rozkwitały starożytne miasta – Herkulanum i Pompeje. Do ludzkiej świadomości dotarła wiedza o tym, do czego zdolne są wulkany. I to nie za sprawą lawy, która zawsze budzi, niesłusznie, największą grozę, lecz popiołów.
Drzemiące od ponad pół wieku wulkany Europy uśpiły naszą czujność. Gdyby sprawdzić wiedzę Europejczyków na ten temat, wszyscy zapewne pamiętaliby o Wezuwiuszu i Etnie. Gdyby nie zeszłoroczna erupcja Eyjafjoell, mało kto przypomniałby sobie o Islandii. Tymczasem Europa znajduje się w kleszczach wulkanizmu, właściwie z trzech stron: od południa, zachodu i północy otoczona jest przez mniej lub bardziej aktywne wulkany. Trzy spośród nich kandydują do miana superwulkanów. Niespodzianki wulkaniczne czają się także w samym sercu kontynentu.
Nie zapominajmy bowiem, że starożytni bogowie podziemi, grecki Hefajstos, rzymscy Vulcan i Pluton, nie mieli dobrej sławy. Dysponowali wielkimi bogactwami, ale los ludzi był im obojętny. Na nic zdawały się modły i składane ofiary. Potwierdzają to całe dzieje ludzkiej cywilizacji.
Islandzka ośmiornica
Od północy i północnego zachodu wisi nad Europą, na kształt miecza Damoklesa, nie tylko Islandia, która właściwie cała jest jednym wielkim wulkanem.