Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Gorący umysł

Był chemikiem, informatykiem i genetykiem. Z wojującego ateisty przemienił się w radykalnego chrześcijanina, który rozdał wszystko ubogim. Zanim popełnił samobójstwo, wyprowadził wzór będący dla teorii ewolucji tym, czym słynne E=mc2 dla fizyki.

W skromnej kaplicy przy cmentarzu św. Pankracego w Londynie zebrało się kilkanaście osób. W większości byli to ludzie z długimi zmierzwionymi brodami i zapuchniętymi twarzami, w starych, postrzępionych ubraniach, od których biła nieprzyjemna woń alkoholu i niemytych ciał. Ale tuż przed trumną na katafalku stały jeszcze dwie osoby, jakby przeniesione z innego świata: William Hamilton z University College London oraz John Maynard Smith, dziekan University of Sussex, obaj uważani na całym świecie za naukowe gwiazdy pierwszej wielkości i następców Darwina na polu biologii ewolucyjnej.

Wszyscy ci ludzie przybyli pożegnać George’a Price’a. Zdziwaczałego Amerykanina, który 5 stycznia 1975 r. w nielegalnie zajętym pustostanie przy Drummond Street 164 w Londynie popełnił samobójstwo, przecinając krawieckimi nożyczkami tętnicę szyjną. Dla wielu bezdomnych był jedynym wsparciem. Bezgranicznie dobrym człowiekiem, który pragnął naśladować Chrystusa, poświęcając się bez wytchnienia biednym i odrzuconym oraz oddając im wszystko, co posiadał. Pewnie dlatego urzędnik prowadzący (z powodu nieobecności rodziny) skromną uroczystość pogrzebową pozwolił sobie na komentarz: „George zbyt serio potraktował swoje chrześcijaństwo”. William Hamilton dodał natychmiast półgłosem: „Podobnie jak św. Paweł...”.

Ateista Hamilton odnosił się do radykalnej religijności Price’a z niepokojem, ale i odrobiną podziwu. George był jego przyjacielem i uczonym, którego uważał za wybitniejszego od siebie. Człowiekiem, który jako jeden z nielicznych potrafił zrozumieć trudne teoretyczne prace Hamiltona oraz wyciągnąć z nich wnioski prowadzące do rozwiązania wielu zagadek ewolucji. Podobnie czuł John Maynard Smith. Wprawdzie nie łączyła go z Price’em przyjaźń – znali się prawie wyłącznie z korespondencji listownej – ale zawdzięczał mu napisany wspólnie artykuł naukowy, który okazał się jednym z najważniejszych w całej karierze brytyjskiego biologa.

W ostatnich latach życia George już tylko marginalnie interesował się pracą naukową. Nagle z wojującego ateisty przemienił się w żarliwego chrześcijanina i zaczął obsesyjnie studiować Nowy Testament. Napisał nigdzie nieopublikowany esej dowodząc, że Wielki Tydzień trwał 12 dni, Niedziela Palmowa w rzeczywistości była środą, a Chrystus umierał na krzyżu 20 godzin.

Historia Price’a to wręcz gotowy scenariusz filmowy, przy którym blednie biografia Johna Nasha, bohatera „Pięknego umysłu” (zresztą jedna z prac Price’a jest odpowiednikiem słynnej równowagi Nasha, tyle że dotyczy ewolucji organizmów żywych). A co najciekawsze i paradoksalne zarazem, ten pod koniec życia bezkompromisowy altruista udowodnił matematycznie, że altruizm może być zwyczajnym produktem gry ślepych sił natury.

Wspomnienia z dzieciństwa urodzonego w 1922 r. George’a nie były najlepsze. Gdy miał cztery lata, niespodziewanie zmarł mu ojciec. Osamotniona matka przejęła zarządzanie firmą zajmującą się oświetleniem w nowojorskich teatrach. Drugie nieszczęście nadeszło równie szybko: Wielki Kryzys. Trzyosobowa rodzina Price’ów (był jeszcze starszy brat Edison) żyła na skraju nędzy w wynajętym niedużym mieszkaniu, w którym woda kapała z sufitu. Matka była na skraju wyczerpania. Z pomocą rodziny w końcu jednak zaczęła stawać na nogi. Również George radził sobie nieźle. Świetnie się uczył, czego przykładem była 70-stronicowa praca na temat architektury greckich świątyń, napisana na poziomie uniwersyteckim. Przygotował ją, gdy miał zaledwie 14 lat.

Tak zdolny chłopak dostawał z łatwością stypendia w bardzo dobrych szkołach, włącznie z Uniwersytetem Harvarda. Tu jednak coś się zacięło, gdyż po pierwszym roku wyleciał z uczelni – miał niższe oceny, niż wymagały tego warunki stypendium, a na zapłacenie wysokiego czesnego rodziny nie było stać. Szybko to jednak nadrobił, dostając się na bardzo dobry Uniwersytet Chicagowski, który ukończył na jednej z najwyższych pozycji na wydziale chemii. Dostał propozycję zrobienia doktoratu oraz stypendium w nagrodę. Przez znajomych ze studiów został zapamiętany raczej jako samotnik, a nawet dziwak o specyficznym poczuciu humoru, uwielbiający dyskusje, prowokowanie i przygważdżanie interlokutorów logicznymi argumentami.

Pracując na Uniwersytecie Chicagowskim, Price zaangażował się w Projekt Manhattan, czyli budowę amerykańskiej bomby atomowej. Skonstruował m.in. niezwykle czułe urządzenie do pomiaru zawartości substancji promieniotwórczych. Poznał doktorantkę zoologii Julię Madigan. Dwa lata po zakończeniu wojny pobrali się, a niedługo później na świat przyszły ich dwie córki.

Z doktoratem w kieszeni George odszedł z Uniwersytetu Chicagowskiego i powrócił triumfalnie na Harvard jako wykładowca chemii. Jednak dość szybko znudził się nauczaniem studentów i obowiązkami administracyjnymi; na szczęście w samą porę nadeszła propozycja ze słynnych Bell Labs, by wziął udział w pracach nad właśnie wynalezionymi tranzystorami. Tu jednak również nie zagrzał długo miejsca i przeniósł się na wydział medycyny Uniwersytetu Minnesota, by badać pewne związki organiczne – porfiryny.

Ta karuzela zawodowa coraz bardziej nabierała tempa, tak jak i zmiany w życiu osobistym. Price rozwiódł się i zajął zwalczaniem, traktowanej wówczas poważnie na niektórych uniwersytetach, parapsychologii. Napisał dla czasopisma naukowego „Science” artykuł demaskujący tego typu zjawiska, który wywołał sporą dyskusję. Jego umysł opanowała również idea stworzenia Maszyny Projektującej (Design Machine). Działałaby ona tak: inżynier rysowałby szkic jakiegoś przedmiotu, wprowadzał do maszyny, ta przedstawiałaby jego trójwymiarowy obraz i produkowała przedmiot z pożądanego materiału. Price przygotował nawet 75-stronicowe opracowanie założeń takiego urządzenia.

Pisanie tak go wciągnęło, że porzucił porfiryny i zaczął publikować artykuły popularnonaukowe – m.in. o możliwości powstania życia na innych planetach, praniu mózgu czy fizyce gry w kręgle. Pod pretekstem przygotowywania materiału dziennikarskiego odwiedził najsłynniejszego psychologa Ameryki tamtych czasów – harvardzkiego behawiorystę Burrhusa F. Skinnera – zafascynowany jego teorią warunkowania za pomocą kar i nagród.

Tym, co przykuło jego uwagę, był pomysł Skinnera na budowę Maszyny Uczącej, która za pomocą nagród kształtowałaby umysły dzieci. Można będzie dzięki niej wpajać zasady arytmetyki na podobnej zasadzie, jak uczy się zwierzęta sztuczek cyrkowych – przekonywał Skinner. Price postanowił więc pomóc w stworzeniu urządzenia i zaczął zagłębiać się w behawioryzm i detale procesu uczenia. Ale im dalej w las, tym jego entuzjazm malał. Szybko zrozumiał, że mechanizm bodziec–reakcja jest zbyt prostym opisem procesu uczenia się człowieka. Skinner nie ma racji – uznał i równie nagle przestał interesować się pomysłami gwiazdy amerykańskiej psychologii. (O praktycznym współczesnym zastosowaniu teorii Skinnera piszemy w dziale Na własne oczy s. 92).

Podjął pracę w IBM, gdzie krótko zajmował się CAD, czyli projektowaniem wspomaganym komputerowo. To też go znudziło, bo równocześnie podpisał umowę (i zainkasował nawet zaliczkę) na napisanie książki zatytułowanej „No Easy Way” (Niełatwa droga). Miało to być opus magnum – analiza rozwoju świata, konfrontacji ze Związkiem Radzieckim (którego mocno się obawiał), postępu nauki. Krótko mówiąc, Price chciał wypisać receptę na ocalenie ludzkości pogrążonej w zimnowojennej konfrontacji. Książka nigdy jednak nie powstała. Price stworzył natomiast i spisał dwie teorie: powstania błony dziewiczej oraz mechanizmów błędów w ludzkim mózgu. Obie zostały odrzucone przez „Science” za „rozwlekłość, a przede wszystkim całkowitą spekulatywność i brak dowodów naukowych”.

To nie była jedyna porażka Price’a. Praca w IBM go nudziła i był potwornie samotny (przestał widywać się nawet z córkami). Wydawca domagał się zwrotu zaliczki za „No Easy Way”, a on nie mógł znaleźć czegoś, co przykułoby na dłużej jego uwagę i pozwoliło odnieść sukces. Na domiar złego okazało się, że ma raka tarczycy. Operacja usunięcia gruczołu miała być rutynowym zabiegiem – w dodatku przeprowadzonym przez zaprzyjaźnionego chirurga. Lekarz popełnił jednak błąd i Price stracił czucie w części ciała.

Załamany, osamotniony, ze zniszczonym zdrowiem i kolejnymi niespełnionymi ambicjami postanowił w najbardziej szalony sposób wykorzystać pieniądze przyznane w ramach odszkodowania za błąd lekarza – rzucił pracę w IBM, a w listopadzie 1967 r. wsiadł na pokład transatlantyku „Qeen Elizabeth”, który płynął do Anglii. Tym razem dziełem życia miało być rozwiązanie zagadki powstania rodziny.

Pełny tytuł najsłynniejszej pracy Karola Darwina brzmiał: „O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego, czyli o utrzymywaniu się doskonalszych ras w walce o byt”. No właśnie, czym jest ewolucja: walką o przetrwanie gatunków czy raczej jednostek? Bezwzględną rywalizacją czy siłą promującą współpracę w zmaganiu się ze wspólnym losem. Gorące spory wybuchły jeszcze w XIX w., a najlepiej symbolizują je dwie postaci: żarliwego propagatora idei Darwina Thomasa Huxleya oraz rosyjskiego anarchisty i przyrodnika księcia Piotra Kropotkina.

Ten pierwszy uważał, że natura pozornie jest piękna i harmonijna, a tak naprawdę w każdej chwili przeszywa ją krzyk milionów mordowanych istot w nieubłaganej walce o byt wszystkich ze wszystkimi. Tylko człowiek, dzięki swojemu rozumowi i kulturze, potrafi przeciwstawić się bezwzględnym i krwawym prawom natury. Natomiast Kropotkin, który sporo czasu spędził na Syberii i widział, jak zwierzęta (oczywiście w obrębie tego samego gatunku i jednej grupy) wspaniale ze sobą współpracują w konfrontacji ze srogimi warunkami, uznał, że ewolucja w oczywisty sposób prowadzi do współpracy i wzajemnej pomocy.

Przez dziesięciolecia uczeni głowili się nad tym problemem. Gdy George Price przybijał do brzegów ojczyzny Darwina, wydawało się, że zarówno Huxley, jak i Kropotkin mylili się (albo może obydwaj mieli trochę racji). Pogląd, że jednostki poświęcają się dla dobra gatunku, wydawał się całkowicie błędny. Dojrzewało wówczas przekonanie, że ewolucja operuje nawet nie na poziomie poszczególnych osobników, a tylko ich genów, selekcjonując te, które mają przetrwać lub zniknąć (co później Richard Dawkins opisze w książce „Samolubny gen”).

Jednak nie oznaczało to braku możliwości współpracy. Przecież zadbać o własne geny można poświęcając się dla krewnych, bo oni też są nosicielami przynajmniej części z nich (jak dowcipnie wyraził to jeden z uczonych: oddam życie za dwóch braci, czterech siostrzeńców lub ośmiu kuzynów). William Hamilton w połowie lat 60. opublikował ważną pracę, w której sformalizował to za pomocą tzw. reguły doboru krewniaczego: r x B > C. Litera C oznacza tu ewolucyjny koszt niesionej komuś pomocy, który musi być mniejszy od B, symbolizującego korzyści odbiorcy pomocy, i pomnożonego przez r, czyli stopień pokrewieństwa dawcy i odbiorcy.

Właśnie ten artykuł wpadł w ręce George’a Price’a, gdy ślęczał w jednej z londyńskich bibliotek, poszukując ewolucyjnej genezy rodziny. Żył wówczas bardzo nędznie, mieszkając w wynajętym nieogrzewanym lokum, bez pracy i perspektyw. Równanie Hamiltona zrobiło na George’u ogromne wrażenie. Ale czegoś w nim brakowało. Zaczął więc wnikliwie analizować artykuł oraz literaturę dotyczącą doboru naturalnego. Czuł, że robi coś naprawdę ważnego i znaczącego. Tak powstała jego najważniejsza praca, która była rozwinięciem reguły Hamiltona (oraz sformalizowaniem innych twierdzeń teoretyków biologii). Price wyprowadził bowiem równanie uznawane dziś za najpełniejszy i najdokładniejszy opis procesów ewolucji: WΔZ = Cov (WiZi) + E (WiΔZi).

Nie da się prosto go objaśnić, gdyż wymaga odwołania m.in. do skomplikowanych zasad statystyki. W największym skrócie można jednak powiedzieć, że wynika z niego, iż powstanie altruizmu nie musi zależeć od wzajemnego wspomagania się krewnych. Nie wyklucza więc tzw. doboru grupowego. Koncepcja ta zakłada, że selekcja naturalna działa nie tylko na poziomie genów, ale również całych grup organizmów. Dlatego współpracujące ze sobą osobniki mogą być bardziej faworyzowane przez ewolucję niż egoiści (gorąca dyskusja na temat słuszności doboru grupowego, jak i genezy altruizmu, trwa zresztą do dziś). Ale równanie Price’a znajduje również zastosowanie przy wyjaśnianiu bardzo wielu innych zjawisk, np. rozprzestrzeniania się zjadliwych wirusów czy ewolucji kultury.

Gdy Price wysłał swoją pracę do czasopism naukowych, nikt jej nie zrozumiał i została odrzucona. W końcu udało się ją opublikować w prestiżowym czasopiśmie „Nature” dzięki staraniom Hamiltona. Za sprawą swojego równania Price dosłownie z marszu dostał pracę w Galton Laboratory w University College London. Następnie, wraz z Johnem Maynardem Smithem, opublikował artykuł wprowadzający do biologii niezwykle ważne pojęcie strategii stabilnej ewolucyjnie. Była to praca angażująca teorię gier i komputery do wykazania, jakie zachowania (strategie) są najbardziej opłacalne z punktu widzenia ewolucji i dzięki temu mogą się rozprzestrzenić.

Świat nauki uznał w końcu Price’a  za geniusza. Ale właśnie wtedy postanowił radykalnie nawrócić się na chrześcijaństwo, porzucając pracę naukową i całkowicie poświęcając się dla bezdomnych. Dlaczego tak zrobił? On sam uznał wyprowadzony wzór za znak od Boga – przecież głowiły się nad nim przez dziesięciolecia najtęższe umysły, a tylko jemu dane było go wyprowadzić. Wszystkie ważne zdarzenia w dotychczasowym życiu też nie mogły być więc przypadkowe, co nawet starał się udowodnić matematycznie w liście do jednej z córek. A zatem musiał podążać drogą Chrystusa, który dawał mu wyraźne znaki.

Jednak bezowocna praca z bezdomnymi alkoholikami, niechcącymi uciec od swoich nałogów i zmienić życia, wpędziła Price’a w depresję. Być może pogłębioną świadomością, że jego cudowny wzór pokazuje, jak gra ślepych sił natury rodzi altruizm i tak naprawdę nic innego za nim nie stoi. A może Price był po prostu chory psychicznie? Kto wie, czy to nie geny odziedziczone po matce, wierzącej w duchy i rozmawiającej ciągle ze zmarłym mężem, skazały go na obłąkanie?

Korzystałem m.in. z książki „The Price of Altruism” Orena Harmana.

Polityka 19.2011 (2806) z dnia 03.05.2011; Nauka; s. 54
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną