Społecznych i medialnych kampanii, podejmujących walkę z bólem, w ostatnich latach nie brakowało: „Nie musi boleć”, „Polska bez bólu”, „Szpital bez bólu”, „Pokonać ból”. Chodziło w nich o to, aby nie lekceważyć poważnych cierpień, które pogarszają przebieg chorób i wydłużają rekonwalescencję, a także przestać wierzyć mitowi, że ból uszlachetnia. Akcje te miały wspierać zwłaszcza pacjentów oddziałów chirurgicznych, po ciężkich operacjach oraz chorych na raka, u których przewlekły ból pojawia się nawet we wczesnych stadiach nowotworu. Jakość ich życia bezpośrednio zależy od natężenia cierpień, w których zmniejszaniu jak najskuteczniej powinni pomagać im lekarze.
A jednak urodzaj haseł oraz rosnąca z roku na rok liczba certyfikatów przyznawanych szpitalom, w których personel przykłada się do walki z bólem, wcale nie przybliżają nas do krajów przodujących pod tym względem. Stało się nawet coś niedobrego: zajmujemy w Unii Europejskiej czołowe miejsce w przyjmowaniu prostych środków przeciwbólowych sprzedawanych bez recept (zawierających kwas acetylosalicylowy, ibuprofen oraz paracetamol i najczęściej reklamowanych w mediach). Jednocześnie zużywamy najmniej w Europie leków opioidowych, w związku z czym połowa potrzebujących nie otrzymuje właściwej pomocy. Sporadyczny ból głowy lub krzyża można okiełznać tabletką Apapu lub Nurofenu. Nie są one jednak przydatne w długotrwałym łagodzeniu bólu przewlekłego, na który według sondażu „Pain in Europe” cierpi u nas aż 27 proc.