Zabraknie jej czy nie? To temat regularnie rozpalający ekspertów od ropy naftowej, którzy dzielą się na dwie grupy. Jedna to zwolennicy koncepcji peak oil, mówiącej, że zasoby czarnego złota są ograniczone i musi dojść do momentu, kiedy podaż przestanie nadążać za popytem, a potem się wyczerpie. Pytanie jedynie, kiedy to nastąpi. W najbardziej pesymistycznych prognozach niebezpiecznie się do tej fazy zbliżyliśmy.
65-letni Daniel Yergin, współzałożyciel i szef firmy badawczej Cambridge Energy Research Associates (CERA – należy obecnie do korporacji IHS Inc., zajmującej się analizami gospodarczymi), jest w drugiej, opozycyjnej grupie analityków. W najnowszej, opublikowanej jesienią 2011 r. książce „The Quest. The Global Race for Energy, Security and Power” (Poszukiwanie. Globalny wyścig po energię, bezpieczeństwo i władzę) przekonuje, że peak oil, jeśli nadejdzie, to nieprędko. Od początku eksploatacji złóż ropy na Podkarpaciu i w Pensylwanii, co nastąpiło w połowie XIX w., człowiek wydobył bilion baryłek ropy. Z badań geologicznych wynika, że w ziemi kryje się jeszcze jakieś 5 bln baryłek, z których 1,4 bln można uznać za zasoby nadające się do eksploatacji.
Trzeba wiercić głębiej
Wizja końca ropy jest więc przedwczesna, choć niewątpliwie kończy się czas łatwej i taniej jej eksploatacji. Wydobycie surowca ze źródeł niekonwencjonalnych, jak kanadyjskie piaski bitumiczne, łupki w Północnej Dakocie w USA czy złoża ukryte głęboko pod dnem morskim u wybrzeży Brazylii jest niewątpliwie bardziej kłopotliwe i kosztowne. Wywołuje też wiele kontrowersji ekologicznych.