Kończysz 82 lata. Zmalałaś o sześć centymetrów, ważysz nie więcej niż 45 kg i jesteś nieustannie piękna, wdzięczna i pożądana. Już 58 lat żyjemy razem i kocham cię bardziej niż kiedykolwiek. Tylko ciepło twojego ciała jest w stanie wypełnić pustkę od nowa czającą się w mojej piersi” – pisał francuski filozof André Gorz w książce „Lettres à D.” (Listy do D.), dedykowanej żonie Dorine. Rok później, w 2007 r., odeszli razem, ona cierpiała na nieuleczalną chorobę. On był rok starszy. Nie wyobrażali sobie życia bez siebie. Na drzwiach domu w Vosnon przyczepili kartkę: „Poinformować żandarmerię”, położyli się obok siebie, by wspólnie przekroczyć granicę między życiem a wiecznością. „Listy do D.” to książka wyjątkowa, bardzo intymne wyznanie i jednocześnie filozoficzny esej. Gorz, pisząc o swoim uczuciu, analizuje, jak pozwalało ono pokonywać zwyczajność życia.
O miłości napisano już wszystko. Historia taka, jak wcielona w los André Gorza i jego żony, to przecież powtórzenie losu Romea i Julii, Abelarda i Heloizy, Tristana i Izoldy. Wątek powtarzany nieskończoną ilość razy zarówno w dziełach sztuki wysokiej, jak i tandetnych produkcjach filmowych z Bollywood i brazylijskich telenowelach.
Dlaczego, mimo tych niekończących się powtórek, nigdy nie brakuje widzów i czytelników? Bo miłość, jak twierdzi inny filozof Alain Badiou, jest procedurą prawdy i polega na czymś więcej niż tylko na spotkaniu dwojga osób. Spotkanie i wzajemny afekt to tylko część złożonego, twórczego procesu, w którym dochodzi do narodzin nowej formy życia.