In vitro to taki sam zabieg medyczny jak każdy inny. Powinien być wykonywany w najlepszy możliwy sposób z zachowaniem procedur medycznych i w trosce o dobro pacjenta. Gdyby twórcy projektów ustaw precyzujących zasady postępowania w trakcie tego zabiegu wzięli sobie taki pogląd do serca, to każda propozycja byłaby akceptowalna dla lekarzy i pacjentów, a więc i dla obiektywnego ustawodawcy. Tak jednak się nie dzieje. Miast ciążyć w kierunku pomocy medycynie – a temu ma służyć dobre prawo – tworzy się naszpikowane ideologią potworki prawne.
Na szczęście nie każdy zabieg medyczny wymaga ustawy sejmowej. Właśnie zapłodnienie pozaustrojowe jest najlepszym tego przykładem. Od bez mała 30 lat stosuje się je w Polsce ze świetnymi wynikami bez szczegółowych ustaleń prawnych. Polskie kliniki leczenia niepłodności stosują światowe standardy i poddają się kontroli ministerstw ochrony zdrowia i finansów. Nie słychać o pozwach sądowych – choć zapewne mają one miejsce, bo błędy i potknięcia są nieuniknione w sztuce medycznej. Czyż to nie dowód, że leczenie niepłodności metodą in vitro to odpowiedzialna i solidna gałąź polskiej medycyny?
Bez akceptacji lekarza
Nowa ustawa, jeśli Sejm przyjmie propozycję ministra Jarosława Gowina ograniczającą do dwóch liczbę zarodków uzyskanych w trakcie zapłodnienia pozaustrojowego, może tylko tę równowagę zaburzyć. Trudno to pojąć, ale chyba taki jest cel potencjalnych ustawodawców usiłujących ograniczyć swobodę działań medycznych w tej dziedzinie. Ograniczenia proponowane przez min. Gowina są dla odpowiedzialnego lekarza nieakceptowalne.