Prof. Zbigniew Fijałek, dyrektor Narodowego Instytutu Leków, nie kryje oburzenia: – W 2010 r. w sześciu suplementach diety zalecanych na wzmocnienie potencji odkryliśmy niedozwolone substancje. Teraz w dwóch. Czy ktoś panuje nad tym rynkiem?
Niełatwo na to odpowiedzieć. Państwowa Inspekcja Sanitarna sprawdza przed dopuszczeniem do sprzedaży, czy preparaty te nie mają właściwości leczniczych, prowadzi ich rejestr i monitoruje reklamy. Suplementy diety są dość szczególną kategorią ni to farmaceutyków, ni to żywności. Producenci robią jednak wszystko, byśmy byli przekonani o ich uzdrawiającym działaniu. Podpierają się agresywną reklamą lub dodają niedozwolone składniki, czemu w porę powinien zapobiegać Sanepid.
W ubiegłym roku inspekcja sanitarna przeprowadziła 1441 analiz laboratoryjnych, ale najwięcej wykroczeń (skutkujących wycofaniem z rynku 76 suplementów diety) odkryto nie w składzie, lecz w oznakowaniu opakowań. – Na ten rok zaplanowano pobranie 1390 próbek – zapowiada Przemysław Biliński, do niedawna główny inspektor sanitarny.
Groźne substancje
Takimi kontrolami nie uda się wygrać wojny z oszustami. – Suplementy diety podlegają prawu żywnościowemu, które obliguje nas do pobierania próbek zgodnie z określoną procedurą – tłumaczą pracownicy inspekcji. To oznacza, że wolno ją pobrać tylko licencjonowanemu kontrolerowi zgodnie z protokołem, więc wyrywkowe i niespodziewane badania należą do wyjątków.
Przemysław Biliński przyznaje, że inspekcji mogą umykać małe firmy, które wyprodukowały jeden suplement, choćby w przydomowym garażu, w ilości na przykład 60 tys.